Forum Olga Bończyk Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Radosna twórczość :) cz.4
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Olga Bończyk Strona Główna -> Olga Bończyk naszymi oczami czyli fanart
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
gwiazda0
fan



Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z pokoju bez klamek ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:54, 15 Lut 2010    Temat postu:

Wiosna. Wszystko niby budzi się do życia, ale nie ja. Miałem już tego wszystkiego dość. Kochałem Zosię, ale to Edyta była miłością mojego życia. Tak było aż od studiów aż do teraz. Wiedziałem, że ona i ja mamy już tzw. ‘drugie połówki’ ale to już mnie przerastało. Chciałem nawet zrezygnować z pracy w Leśnej Górze.
Szedłem sobie zamyślony korytarzem i na kogoś wpadłem. Podniosłem głowę i ujrzałem Anioła we własnej osobie
- Kuba wszystko dobrze?
Usłyszałem jej zatroskany głos, ale uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- tak Edytyko wszystko dobrze.
- taaaaaaaaaaa.......... a krowy latają. – zaśmiała się i poklepała mnie po ramieniu. – ale niech będzie, że ci wierzę.
- dziękuję ci jesteś aniołem. – wypaliłem bez zastanowienia. Zachowywałem się jak jakiś zakochany dzieciak, ale tak było i nie umiałem się przed tym obronić. Takie wyznania zdarzały się coraz częściej. Ale cieszyłem się, że Edyta zawsze ze śmiechem odpowiadała ‘wiem o tym’. I tak samo było tym razem. Porozmawialiśmy jeszcze chwile o pacjencie i musiała iść.
Usiadłem na krzesełku i zamyślony patrzyłem się jak odchodzi. Jak przestane tu pracować nie będę mógł się z nią widywać. Wtem zobaczyłem swoją żonę. Schowałem się szybko w łazience i postanowiłem pojechać do swojego adwokata.


- chce się pan rozwieść? – siedziałem naprzeciw mecenasa i patrzyłem się na jego łysinkę. Pokiwałem tylko głową.
- tak panie mecenasie. Kocham Edytę i Zosię, ale to ta pierwsza jest w moim sercu i.. i wiem, że ranię Zosię, ale ja już tak dłużej nie mogę. Chcę być sam i jej nie ranić...


Poprosiłem go o dyskrecję i ją dotrzymał. Pół roku później jakaś obca dla mnie kobieta powiedziala mi i Zosi, że nie jesteśmy już małżeństwem. Widziałem jej łzy i nawet tego nie żałowałem.
- Dlaczego ? – spytała po wyjściu z sądu. – Dlaczego mi to robisz?
- przepraszam Cię Zosiu, ale bedąc z Tobą nie tylko raniłem Ciebie ale też siebie...
widząc jej zdziwioną minę wsiadłem do auta i odjechałem.


Byłem gościem na ślubie Edyty i wspominałem. Że to ja powinienem być na miejscu Bogdana, że to ja powinienem ją uszczęśliwiać. Ale mimo wszystko cieszyłem się z jej szczęścia. Po 23 siedziałem na ławce pod hotelem w którym było wesele i patrzyłem się zamyślony w gwiazdy. Z rozmyśleń wyrwała mnie Edyta.
- nie myśl tyle, bo cię okradną i dzieci podrzucą. Chłodno się robi... – podała mi moją marynarkę która wziąłem i okryłem nią jej nagie ramiona. Przytuliła się do mnie. Siedzieliśmy w milczeniu tuląc się do siebie. – to przeze mnie?
- co przez ciebie?
- przeze mnie rozwiodłeś się z Zosią... – szepnęła spogladając na mnie. – wiem z mecenasem rozmawiałam.... też cię kocham Kuba , nigdy nie przestałam. Ale to by nam nie wyszło..
- wiem Edytko. Zrobiłem to bo nie mogłem jej okłamywać... Nie mogłem być z kobietą której nie kocham. Wolę być już sam i patrzec na to, że moja jedyna jest szcześliwa. – nie opowiedziała tylko z lekkim uśmiechem przymknęła oczy i się uśmiechnęła. – pójdę już. Bogdan Cię szuka
wstałem z kawki chwile patrzyliśmy sobie w oczy i kucnąłem przy jej nogach biorąc jej delikatne dłonie w swoje.
- Kubuś ... – zaczęła ale wiedziałem, że nie wie co ma powiedzieć więc czule ją pocałowałem. Uśmiechnąłem się do niej i odszedłem.


Nie pozostawało mi nic innego jak się z nia przyjaźnić. I to mi pasowało, ponieważ cieszyłem się, że mam ją przy sobie....


The End


---
To pisalam w wakacje wiec przez te upaly mi sie mozgl zmiazdzyl


Ostatnio zmieniony przez gwiazda0 dnia Śro 0:13, 21 Wrz 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzia
Administrator



Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 891
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tarnow/Krakow
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:58, 16 Mar 2010    Temat postu:

- Ty się znowu jąkasz!
- Ta-tak tro-trochę, ale co t-ty tu-tu robisz?
- Znalazłem to – z przepraszającą miną pokazał Sabinie jej pamiętnik
Dziewczyna nie była zachwycona tym, ale wyciągnęła do niego rękę, aby podszedł bliżej. W tym momencie zobaczył drugą osobę w sali, siedzącą obok jego siostry.
- Chodź tu bliżej, nie bój się – poprosiła Ania
- Młody, ty-ty masz roz-roz-walone czoło. Idź si-się u-u-umyć.
- Może mogę Ci pomóc? – Ania wyciągając rękę do chłopca
- Nie! – stanowczo zaooponował i wbiegł z Sali.
Policjantka podążyła za nim. Znalazła go w szpitalnej łazience, usiłował umyć twarz, jednak jego wzrost nie pozwalał mu na przejrzenie się w lustrze i dokładne domycie twarzy.
- Daj, pomogę Ci – policjantka biorąc z rąk chłopca kawałek moczonego ręcznika papierowego
- Auć – po dłuższej chwili milczenia odezwał się chłopiec, gdy mydło dotarło do rany
- Musisz być elegancki zanim wrócisz do siostry – z uśmiechem przekonywała go policjantka
Cały czas chłopiec był wobec niej nie ufny, milczał. Jednak z każdym zmyciem wodą i mydłem dość zabrudzonej, dziecięcej twarzy policjantce ukazywały się siniaki i blizny po starych ranach.
Tego popołudnia nic więcej nie udało się jej dowiedzieć ani od Sabiny, ani od rodzeństwa dziewczyny. Jednak podświadomość i intuicja podpowiadały jej, że coś jest nie tak:
- Rafał… - zaczęła rozmowę gdy wracali na komendę
- Tak?
- Co robimy z tą sprawą?
- Masz na myśli Sabinę?
- Tak i Kajtka… - smutnym głosem
- Nie wiem, może po prostu nie mówmy nic na razie jej opiekunom, a pogadajmy ze starym.
Dochodziła dziewiętnasta, w szpitalnej sali był półmrok, Sabina zasnęła kilka minut wcześniej. Policjantka usiadła na krzesełku obok niego i wpatrywała się jak niespokojny jest ten sen. Dziewczyna rzucała się z boku na bok i wypowiadała jakieś słowa przez sen. Jednak słowa te były mało wyraźne, po kolejnej bardzo gwałtownej zmianie pozycji z łóżka dziewczyny spadł jej pamiętnik, otwierając się na jednym z wpisów. Policjantka podniosła go i zaczęła czytać:
„Uderzał co raz szybciej, i szybciej. Miałam wrażenie, że wszystkie kości mam już połamane. Moc uderzeń nie odgrywała już roli, nie wiem który raz to był, po 20 straciłam rachubę. Na chwilę przerwał, po czym znów rozpoczął swoją morderczą sambę. Tym razem zmienił je, teraz czułam każdy kawałek swojego kręgosłupa, tyłka i łydek. Mój krzyk dotarł chyba na drugi koniec osiedla - nawet nikt się nie raczył po fatygować...
Jeszcze wczoraj znowu się pojawili ONI. Byłam u nich, jest tam gorzej niż tu… Oni tylko się potrafią drzeć i bić. Ja nie chcę do nich iść!”
Te słowa wystarczyły policjantce, z czułością popatrzyła na śpiącą postać na szpitalnym łóżku.
- On juz nigdy więcej Cię nie skrzywdzi - wypowiedziała pochylając się nad dziewczyną aby poprawić jej kołdrę, którą z siebie zrzuciła. W tym samym momencie jakby na zawołanie sen Sabiny stał się spokojniejszy.
W przeciągu kilku kolejnych dni wizyty policjantki stały się częstsze a po nich Sabina była dużo spokojniejsza i w lepszym nastroju, również Wojtuś zdawał się być szczęśliwszy jednak nadal był zamknięty w sobie i zdawkowo odpowiadał na wszelkie próby bliższego poznania.
Grudniowy poranek park w okolicy hotelu zasypany śniegiem, dwie osoby wyglądające na przyjaciół z dziecięcą fantazją rzucają się śnieżkami doskonale się przy tym bawiąc.
-Uwaga leci! – zawołał jeden do drugiego
-Oko z guzika! – odkrzyknął drugi unikając ataku śnieżną kulą
-Tak się ze mną bawisz?! To masz – przygotował się do kolejnego rzutu.
-Carter uwaga! Leci! – drugi z mężczyzn do pierwszego – I co mi teraz powiesz?! – patrząc na kolegę ze śnieżnym plackiem na ramieniu
-A to Ci powiem – i oddał kolejny rzut
-Wiesz co Ci powiem?
-No – oddając kolejny rzut – co?
-Dobrze, że nasze dziewczyny nas nie widzą!
-No co ty?! Abby i Joey by się dołączyli – nie zdążył dokończyć, bo oberwał kolejna kulką
-Albo by się śmiali w najlepsze jaki to tata niezdara! Przyjechał na koferencje, a jak dziecko z podstawówki o 9 rano rzuca się z kumplem śnieżkami.
Po kolejnym uniku Jhon usiadł na zaśnieżonej ławce na co kolega z którym się rzucał skwitował:
- Co to, zadyszka? Co starzejemy się Carter?
Ten wiele nie myśląc podniósł się z ławki i skierował się pod pobliskie drzewo, gdzie leżała spora ilość świeżego śniegu. Schylając się po kolejną porcję białego puchu dla kolegi zauważył coś co przypominało ludzką głowę:
- Luka!
- Co, strach Cię obleciał? - widząc jak kolega chowa się za śnieżnym pagórkiem
- Chodź tu szybko! Ktoś tu leży!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PaBia
fan



Dołączył: 02 Maj 2007
Posty: 462
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dzióra zwana Konin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:28, 23 Mar 2010    Temat postu:

Dzisiaj bardzo króciutko. Ale jest Wesoly

Pole było całe w makach. Wszędzie było czerwono.
Zaczęła się obracać w kółko, ale ku jej zdumieniu nie zobaczyła niczego poza otwartą przestrzenią. Musiał być ranek, słońce powoli wstawało zalewając tysiące maków światłem. Zobaczyła, że ma na sobie różową letnią sukienkę. Powietrze było dziwnie lekkie i rześkie. Uświadomiła sobie, że na pewno jest pozbawione spalin i stąd ta swoboda oddechu. Nie miała pojęcia, jak się tu znalazła, ale chciała tu zostać. To wszystko było takie piękne - maki, wschodzące słońce i to powietrze... Niebo usiane chmurami. Zauważyła, że ma bose stopy. Zrobiła kilka kroków i chodzenie na boso wydało jej się przyjemne jak nigdy dotąd. Czuła się zupełnei tak, jakby ciężar jej ciała zmniejszył się o połowę.
Nagle usłyszała za sobą jakieś stuknięcie, jakby coś spadło na ziemię. Odwróciła się.
Dziewczyna, którą zobaczyła przed sobą miała całe ciało pokryte pomarszczonymi bliznami po poparzeniach. Najgorzej wyglądała twarz - była potwornie zniekształcona. Postać była ubrana dokładnie, jak ona - w różową sukienkę do kolan.
Przerażona zrobiła krok do tyłu, a stojąca przed nią dziewczyna zrobiła to samo. Dotknęła ręką twarzy i wyczuła pomarszczone fałdy skóry. Teraz wiedziała, że stało przed nią lustro. Chciała krzyczeć, ale nie mogła z siebie wydostać żadnego dźwięku, tak, jakby ktoś odebrał jej głos. Dalej obmacywała rękoma twarz, nie mogąc uwierzyć, że widzi siebie. Nagle ciało zaczęło się rozpływać jak świeca z wosku. Skóra coraz bardziej wiotczała, zlewając się w bezkształtną masę. Wszystko zniknęło: nie było lekkiego powietrza, makowego pola ani wschodzącego słońca. Nadal była na jakiejś pustej przestrzeni, ale niebo nad nią było czarne, a ziemia przypominała spękaną skorupę. Spojrzała w lustro. Nie widziała swojej twarzy, jakby jej po prostu nie było. Nie miała już na sobie sukienki. Była całkiem naga.


Edyta nie kryła zdziwenia. Z resztą, nie tylko ona. Takie rzeczy można czasem obejrzeć w telewizji, ale nie są one raczej widywane w świecie realnym. Dziewczyna nie miałą kompletnie żadnych poparzeń, zupełnie, jakby ogień ją ominał.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że stoi z otwartymi ustami. W końcu, nadal nie mogąc się otrząsnąć, wyjąkała z trudem
- Kładźcie ją na nosze i do karetki.
Nastolatka była nieprzytomna, ale musiała odlecieć dosłownie przed kilkoma minutami. Edyta nie była do końca pewna, czy jej się to nie śni. To wszystko było surrealistyczne.
- Niemożliwe. - mrukneła do siebie, idąc do karetki.
- Też tak uważam. - obok niej znalazł się ten mężczyzna, z którym rozmawiała wcześniej. Lekarz, jak sam twierdził. - Czy mogę...? - spytał, wskazując na wnętrze karetki
Miała powody, żeby mu ufać - kojarzyła go skądś, pewnie z jakiegoś sympozjum.
- Tak, jasne.

Obudził się z niejasnym uczuciem, że coś jest nie tak. Wszystko szło łgadko - smarkula na intensywnej, plan przygotowany. Za godzinę wejdzie do gabinetu szanownego dyrektora Trettera z podaniem o pracę. Ciegle jednak nawiedziała go myśl, że nagle coś się spieprzy. Jeden zły ruch i wszystko się roszypie w drobny mak. Musi uważać na to, co robi. I na to, co robią inni.
Jak na razie Mistrz się z nim nie kontaktował, ale on wiedział, że obserwuje jego poczynania z ukrycia, jak zawsze z reszta. Miał swoich ludzi wszędzie. Ludzi, którzy widzieli i słyszeli wszystko, co tylko mogli. On też był kiedyś takim człowiekiem.
Nie mógł się doczekać rytuału. To bedzie najlepsza chwila w całym jego zasranym życiu. Przypomniał sobie chwile z dzieciństwa spędzonego z wiecznei zachlaną matką i ojcem, który lał ją i jego, czasem aż do nieprzytomności. Pamiętł, jak wykrzykiwał przy tym, że już nic dobrego z niego nie wyrośni, że powinien rzucić szkołę i znaleźć sobie jakieś sensowne zajęcie. Nie dawał mu szans na dobrą przyszlości, zawsze wiedział lepiej. I dostalo mu się za to. Matka dosypała mu płynu do czyszczenia rur do kawy. Był taki zdezorientowany, kiedy wbiegła do jego pokoju na kacu i darła się, że ma się natychmiast spakować i wiać do babki. Wiecej już jej nie zobaczył, kilka tygodni później zapiła się na smierć. Babka wychowywała go przez jedenaście lat. I przez całe jedenaście lat nienawidził jej i zdrowo dawał jej do wiwatu, wywołując kłótnie o byle co.W gruncie rzeczy nie miał jej nic do zarzucenia - oprócz tego, że obwiniał ją za śmierć matki, była dobrą i uczciwą kobietą.
Wstał z łóżka i ociężałym krokiem poszedł do łazienki. Kolejny dzień jego porąbanego życia.

Następna część...hm...możliwe bardzo, że w czwartek Wesoly

EDIT:
Powoli wracała do swiata jawy, choć wydawało jej się, że nadal sni. Jej ciało wyglądało normalnie, nie licząc wszyskich siniaków, których nie widziała, ale czuła i złamanej nogi. Przez chwilę usiłowała sobie przypomnieć, co się właściwie stało i czemu na rurkę w ustach. Powoli elementy rozsypanej układanki scalały się w całość. Wypadek - to na pewno. Pamiętała jeszcze pożar, ale to musiało być tylko jakieś złudzenie. W końcu byłaby teraz pokryta bandażami. Ale coś jej podpowiadało, że pożar to też element pamięciowej układanki. Rozsądek się opierał, jednak pamięć miałą pewność co do tego, co się stało. Wrak samochodu zapłonął, a ona znajdowała się w środku. I nadal żyje. I nie jest poparzona.
Niemożliwe.

- Pani doktor, ta dziewczyna z wypadku chyba zaczyna się budzić.
Czekała na tą informację. Nareszcie.
- Zaraz przyjdę.
Podniosła się z kanapy. Chwilami lubiła swoją pracę.

Rozglądając się, zorientowała się, że jest w szpitalu i to chyba na OIOM-ie. Ciekawe, czy powiadomili już jej rodziców. Raczej nie, bo ślęczeli by przy niej godzinami. Nienawidziła tego. Jak nic jej nie jest, jest najgorszą córką. Ale jak tylko coś jest nie tak, jest płacz i zgrzytanie zębów. Żałosne.
Do sali weszła szczupła brunetka w okularach i kitlu. Lekarka.
- Już, już. Spokojnie, zaraz ci wyjmę tą rurkę.
Dopiero po rozintubowaniu uświadomiła sobie, jak bardzo boli ją gardło. Samo oddychanie przez usta było bolesne.
- Czy ten samochód zapłonął? - wydukała, nie poznając własnego ochrypłego głosu
Kobieta pokiwała głową.
- Tak. A więc wszystko pamiętasz.
- Niezbyt dokładnie. Czemu nie jestem poparzona?
- Niestety też tego nie wiem. Musisz się zadowolić wyjaśnieniem, że po prostu miałaś niesamowite szczęście. Poza tym, trochę trwało, zanim cię wyciągnęliśmy.
- Wszystkie... Nie wyciągnęliście moich rzeczy?
Lekarka pokiwała przecząco głową.
- Nie powinnam się tym martwić. Powinnam nie żyć. Ale miałam w portfelu trzy stówy!
- Nie martw się. Dostaniesz odszkodowanie. - powiedziała kobieta, śmiejąc się.
- Moi rodzice nie wiedzą?
- Nie. Nie mieliśmy żadnych twoich danych.
Im póżniej się dowiedzą, tym bedzie większy lament, pomyślała. Jakże piękne są uroki bycia jedynaczką!
- W porządku. To niech pani pisze.
Przynajmniej będzie mogła się kiedyś otruć arszenikiem. Ostatnie, o czym marzyła to zginąć w wypadku samochodowym.

Siedział w gabinecie dyrektora szpitala. I z każdą minutą coraz bardziej się niecierpliwił. Tretter nazbyt uważnie przeglądał jego papiery. Po co mu ta wnikliwość? Ostatnio w jego głowie pojawiało się dziwne uczucie, że każda minuta którą tracił na coś niepotrzebnego oddala go o godzinę od inicjacji. Jego życiem rządził pośpiech, zrobił się nerwowy. Bał się każdego kolejnego kroku. To wszystko zaczęło się zamieniac w maniaklany obłęd, nad którym nie dawal rady zapanować. Do tego jeszcze to wszystko, co się stało wczoraj. Jakim cudem ta dziewczyna...
- W porządku. Jesli nie widzi pan przeszkód, może pan zacząć od jutra.
Wreszcie usłyszał to, na co czekał.
- Świetnie. W takim razie do zobaczenia panie dyrektorze.
- Do zobaczenia.
Poderwał się z krzesła i szybkim tempem opuścił gabinet. Wróci teraz do domu. Trzeba wszystko rozplanować.

- Jezu, mamo! Czy ty nie możesz w końcu mnie posłuchać i przestać płakać?!
Wiedziała! Wiedziała, że tak będzie! Po prostu fantastycznie. Nie ma jak uspokajanie własnej matki, kiedy jest się po takich zdarzeniach, jak ona.
- Dziecko...
W kółko to samo. Dziecko, dziecko i dziecko!
- Mamo, ja mam szesnaście lat! Przyjmij do wiadomości, że nic mi nie jest!
- Ale co cię podkusiło, żeby jechać taksówką.
- Autobus mi uciekł. Mówię ci to piąty raz.
- Jezus Maria, ale czemu nie zadzwoniłaś, dzie...
- Mamo, do cholery, była piąta nad ranem! Nie zmuszaj mnie do...
Nagle zaczęło jej brakować tchu. Dusiła się. Przypomniała sobie, jak w podstawówce spadła ze ślizgawki i uderzyła się w plecy. Identyczne uczucie.
- Boże, Paulina...!
Oczy zaszły jej łzami. Pojawił się ból w klatce. Wszystko trwało kilka sekund, ale dla niej to była wieczność, zanim do sali wbiegła lekarka, zakładając jej maseczkę z tlenem. A przy tym sprawnie wyciągając jej matkę na zewnątrz. Co za szczęście! Pogada sobie z nią, jak ta przestanie lamentować.
- Oddychaj głęboko, zaraz ci przejdzie. Masz złamane dwa żebra, powinnaś uważać.
No tak. O tym już zapomniała. Z tego, co usłyszała po ugaszeniu wraku okazało się, że jakimś cudem przednie siedzenie kompletnie się wyłamało i przygniotło jej klatkę piersiową. Wyglądało na to, że ten wypadek cały był jakiś dziwny i nie do wyjaśnienia.
Po kilku minutach rzeczywiście przeszło. Kobieta siedziała przy niej, trzymajac ją za rękę.
- Lepiej?
Pokiwała głową. Lekarka zdjęła jej maseczkę.
- Krzyknęłam i...Zupełnie niepotrzebnie. W końcu ona i tak mnie nie posłucha.
- Co się stało?
- Syndrom nadopiekuńczej matki. Chwilami nie mogę z nią wytrzymać. Mam do pani prośbę. Może i pani pomyśli, że jestem wyrodną córką, ale niech jej pani jakoś wytłumaczy, że jej płacz i użalanie się działa mi na nerwy, co się odbija na moim zdorwiu. I póki jej nie przejdzie, to wolę jej nie oglądać. Czy coś...Z resztą, obojętne, byle podziałało. Jestem wyrodną córką?
- Chyba nie. - odpowiedziała, śmiejąc się - W porządku, porozmawiam z nią.
- Acha i niech jej pani uświadomi, że nic mi nie jest. Bo chyba to do niej nie dociera. Nie ma się czym przejmować, w końcu nadal żyję i mam się całkiem nieźle.

Pies szczekał już od dwudziestu minut. Jesli za chwilę nie przestanie, to będzie koniec jego nędznego żywota.
Czuł się zmęczony. Potrtzebował chwili odpoczynku, ale nie miał na nią czasu. Dzisiaj musiał przeznaczyć jeszcze godzinę na spotkanie z Mistrzem. Jak dobrze, że w końcu się odezwał. Był ciekaw, co tamten powie o jego poczynaniach. Przedstawi mu szczegółowo swój plan. Na pewno Mistrz bedzie miał jakieś uwagi, i bardzo dobrze - oszczedzi m uto jakiegoś niuepotrzebnego błedu, który by mól popełnić. Ale i tak będzie z niego dumny. Na pewno.
W końcu ktoś go doceni, po raz pierwszy i na prawdę.
Głupie, naiwne zwierzę. Doprowadza go do szału. Tak, dawo już nie strzelał z pistoletu. Sąsiadów nie ma, na tym wypidłowiu nikt nie zwórci uwagi. Wstał i podszedł do kopi ,,Guerniki" Picassa. Za obrazem zamontował sobie pokaźny sejf. Całkiem przydatny, w jego przypadku. Po krótkim zastanowienu, co wybrać tym razem sięgnął po Berettę.
Otworzył okno. Dwa strzaly ibyło po wszystkim. Zapchlony kundel padł trup
Teraz usiądzie na fotelu przy oknie i bedzie obserwował reakcję sąsiada. Pownien wrócić za jakieś piętnaście minut.
Świetnie.


Ostatnio zmieniony przez PaBia dnia Czw 20:32, 15 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzia
Administrator



Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 891
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tarnow/Krakow
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:15, 31 Maj 2010    Temat postu:

dziś tylko tyle, ale może w krótce będzie więcej:)

We dwóch odkopali nastolatkę, jej włosy były pokryte zamarzniętymi kryształkami wody, tak samo jak rzęsy i brwi.
- Jeszcze żyje – Carter sprawdzając puls, w tym czasie jego kolega zdjął z siebie kurtkę i zadzwonił pod 112.
Po chwili dźwięku sygnału w słuchawce:
- Hello, my name is Luka Kovac, I found a girll in park near Reymont Street. She is unconsious and cold. Her pulse is weak. When will you be?
- Just a moment.
Po kilku sekundach:
- Yes, pleas?
- I need your help. I fund a girll in park near Rymont Street. She is unconsious.
- Ok., we`ll be there in a few minutes.
- Hurry up, pleas.
Na miejscu z karetki wysiadła wysoka, szczupła w okularach brunetka, wyglądająca na około czterdzieści lat. Podeszła do nieprzytomnej i wyziębionej dziewczyny, o której życie walczył John Carter.
- Co się dzieje? – zwróciła się do osoby uciskającej klatkę piersiową dziewczyny w rytmie trzydzieści na dwa
- She hasn`t got pulse, about one or two minutes.
- Ok, panowie – tym razem do załogi swojej karetki – przygotujcie defibrylator i adrenalinę.
- Wait – Carter na widok sprzętu wyciąganego z karetki – don`t do it here, she`s too cold, I can do cardiac massage all way to the hospital. There we get warm herself and maby her heart start working.
- Why I should belive you? I konow you?
- You can belive us, we are a doctor. – włączył się w rozmowę Luka
- Ok, let`s go. Czas ucieka.
W szpitalu po zaciętej walce z czasem udało się przywrócić miarowy rytm serca dziewczyny. Carer i Luka czekając na wyniki jej badań rozmawiali z Edytą, która zdawała się być zrozpaczona stanem dziewczyny.
- Znasz ją? – zaczął Luka
- Dawno jej nie widziałam, ale… - urwała głos bojąc się wypowiedzieć te słowa na głos
- Jest Ci w pewien sposób bliska? – Carter – Może, możemy jakoś pomóc?
- Na razie to trzeba ustalić co się stało i zawiadomić policję. A potem zastanowię się czy to jest dziewczyna, której kiedyś uratowałam życie.
Koło 15 w szpitalu zjawiła się policja. Komisarze Pal i Kopa, komisarz Ania widząc bezbronną, bladą, wychudzoną, z odmrożeniami, podłączoną do różnej aparatury dziewczynę czuła się winna takiego obrotu spraw.
- To Sabina? – szukając potwierdzenia w oczach partnera
- Podobna, ale nie jestem pewien.
- Cześć – lekarka do stojących policjantów
- Hej, miała jakieś dokumenty przy sobie?
- Niestety nie.
- Trzeba ustalić kto to jest i powiadomić rodzinę. – komisarz Kopa
- A co jej jest? – komisarz Ania
- Czekam na wyniki. Doszło do zatrzymania akcji serca, ale udało się ją przywrócić. Mam nadzieję, że to tylko z wychłodzenia i że nie doszło do uszkodzenia mózgu.
- Dobra, dzięki. Będziemy w kontakcie.
W drodze na komendę pani komisarz stała się nieobecna. Jej myśli usiłowały dopasować wygląd dziewczyny ze szpitalnego łóżka do dziewczyny, która nie odzywała się do niej od dłuższego czas.
- Zwieź mnie do domu Sabiny. – poprosiła partnera
Na miejscu zastała tą samą co we wakacje gromadkę dzieci. Całe rodzeństwo w najlepsze bawiło się na śniegu. Dwójka najmłodszych zjeżdżała na sankach i jabłuszku pagórku usypanym ze śniegu zbieranego ze środka chodnika robiąc przejście pieszym. Starsze zaś rzucało się kulami śnieżnymi. Wszyscy sprawiali wrażenie szczęśliwych. Jednak przy dłuższym przyglądaniu się dzieciom dało się dostrzec smutek na ich twarzach.
Poznany we wakacje Kajtek trzymał się na uboczu. Huśtał się na drewnianej huśtawce, na prawym policzku był duży, dobrze widoczny z daleka krwiak i strup. Komisarz podeszła bliżej i zaczęła bujać huśtawką.
- Co ty robisz? – nieco szorstkim tonem
- Pamiętasz mnie? – obchodząc huśtawkę i kucając naprzeciwko chłopca
- Pani Ania od Sabiny! – szczerze się ciesząc
- Tak, ja - potwierdziła komisarz Ania z uśmiechem na twarzy – jest Sabina? Bo dawno do mnie nie pisała i nie dzwoniła.
- Nie.
- Ej młody, nie gadaj z obcymi! – najstarszy z braci Przemek – Chodź do nas, bo zaraz idziemy na staw ślizgać się na butach.
- Nie idę, spadaj! Idę do domu! – wstał z huśtawki i ruszył w kierunku domu, jednak gdy komisarz Ania oddalała się w kierunku swojego samochodu zawrócił i pędem rzucił się w jej kierunku.
Po kilku groźnie wyglądających poślizgach dobiegł do granatowego forda modeno, w momencie gdy policjantka zatrzaskiwała drzwi za sobą.


Ostatnio zmieniony przez andzia dnia Pon 16:17, 31 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PaBia
fan



Dołączył: 02 Maj 2007
Posty: 462
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dzióra zwana Konin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:22, 28 Cze 2010    Temat postu:

O tej jakże dziwnej porze coś ode mnie


Wiedziała, że tak będzie.
Leżała w szpitalnym łóżku i zanudzała się na śmierć. Co prawda, przenieśli ją już z OIOM – u, dzięki czemu nie musiała dostawać białej gorączki do monotonnego pikania aparatury, ale nie miała co ze sobą zrobić. Krzyżówka, którą przyniosła jej wczoraj matka właśnie się skończyła, a o książce zapomniała. Według reguły, którą sama ustaliła przyjdzie najwcześniej pojutrze. Do tego czasu zdąży całkiem zwariować. Ile można myśleć, gapiąc się w sufit?
Ostatni raz wybrała się na imprezę. Jakąkolwiek. Nawet kolejnego sylwestra spędzi z gitarą w domu. Upije się samotnie tym, co będzie akurat w barku – może być czysta, albo jakaś nalewka – i będzie śpiewać „Nobody’s Home” przygrywając sobie na ukochanym Stagg’u.
O tak, tego jej brakowało. Ciekawe, kiedy ją w końcu stad wypuszczą u będzie mogła sobie porządnie pofałszować i pokaleczyć sąsiadom słuch… przedwczoraj znalazła kilka nowych tabulatur i jeszcze nie zdążyła ich rozpracować. Grać zaczęła w grudniu tamtego roku. Wszyscy wokoło niej twierdzili, że pobrzdąka sobie i jej przejdzie. Gitarę pożyczyła od Basi i nieźle się z nią napociła – poczciwy Ever Play był nie do zniesienia – struny były już pordzewiałe, a po czasie popękał także gryf. Wymusiła na rodzicach obietnicę, że dostanie swoją, jak nauczy się grać. Jasne… Kiedy dostała Stagga umiała już zagrać płynnie pięć piosenek. A do tego musiała sobie wybrać coś taniego, bo nadal nikt nie wierzył w jej siłę samozaparcia. Chyba tylko ona w siebie wierzyła. Stwierdziła, że jak już obcięła paznokcie o połowę i męczyła się tyle czasu z nauką akordów to już jej to zostanie. I chociaż kompletnie nie miała słuchu – grała. Nawet niezgorzej. Szło słuchać. A co najważniejsze – kochała to, a to się chyba liczyło najbardziej.
Przewróciła się na drugi bok. Dosyć, idzie spać. Albo i nie. Można by to wszystko przeanalizować. Dobra więc – pojechała na Sylwestra do Basi i zabawiła nieco dłużej. Do piątej rano następnego dnia. I właśnie wtedy kiedy poprawiny miały się przenieść do Kramska, do domu chłopaka Basi, stwierdziła, że jedzie do domu. Za daleko by jej było potem wracać. No to za ostatnie pieniądze zamówiła taksówkę. No i ten gość, potem wypadek… Dobra, było kilka osób, które jej nienawidziły itepe, ale to by była przesada. Przynajmniej w jej mniemaniu.
Zamknęła oczy. Nigdy więcej takich przypadków życiowych. Czuła się psychicznie wykończona i na dodatek nadal wszystko ją pobolewało. I jeszcze ta myśl… Ktoś chciał ją zabić! Nagle po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, jaka naprawdę jest siła jej intuicji, której chcąc, nie chcąc ufała. Wsiadała do tej taksówki z poczuciem nagłego spokoju i wrażenia, że oto nadeszła ta chwila powrotu do domu, gdzie czeka na nią jej własne wyro. Rozplanowała dokładnie każdą minutę po wejściu do mieszkania – chciała iść do wanny z ciepłą wodą i pianką, a potem wypić jeszcze Red Bulla, trochę poczytać i iść spać. Była tak zanurzona w swoich myślach, że nawet nie słyszała połowy z tego, co mówił ten dziwny facet. A tu nagle coś takiego…
Czuła, że ogarnia ją senna błogość. Dobrze, wreszcie się doczekała. Oby do rana…

Po raz pierwszy od tak dawna było mu do śmiechu. Co gorsza – pijackiego bezsensownego śmiechu. Tak, pozwolił sobie na kilka kieliszków i co z tego? Nie musi być zawsze trzeźwy tylko dlatego, że mogą go wezwać do pracy. Zbyt pięknie wszystko się teraz układało, żeby nie dać sobie jakiejś nagrody. A dla niego alkohol był taką nagrodą, bo pił bardzo rzadko, choć lubił to.
Przypomniały mu się czasy studiów. Akademik, kumple, których nienawidził, bo spędzali cały swój wolny czas na imprezach i panienkach, podczas gdy on ostro harował, by być jak najlepszym. I był. Tak, jak na to zasłużył. Kiedy okazało się, że mają spore zaległości, które bardzo szybko dały im kopniaka, pojawiła się zazdrość. Mało go to obchodziło, bo wiedział, że nie mają powodów, żeby mu zazdrościć – mogli być tak samo dobrzy, gdyby tylko od siebie wymagali tyle, ile trzeba. Nigdy nie liczył się zbytnio z opiniami ludzi – a szczególnie, jeśli sam uważał inaczej. Był przekonany, że potrafi samo o sobie zadecydować. I jak do tej pory – radził sobie niezgorzej.
Wpadła mu do głowy szalona myśl, żeby zrobić to jutro. W prawdzie chciał jeszcze poczekać, zorientować się w sytuacji, jednak teraz nie widział sensu w czekaniu, skoro mógł to zrobić natychmiast. Zdawał sobie sprawę z tego, że jutro, kiedy już będzie trzeźwy ta myśl może go całkowicie opuścić i pozbawić chęci do natychmiastowego działania. Już nie raz mu się to zdążyło – gdy się z czymś przespał rano wydawało mu się absurdem. Ale teraz nie miał innej możliwości.
Chyba że…

Ledwo otworzyła oczy, a już poraziło ją ostre światło lampy jarzeniowej. A to świadczyło o tym, że niejasne poczucie, że jest w swoim własnym łóżku znów ją oszukało. Jak zawsze w takich momentach, spała na kanapie w pokoju lekarskim. Odwróciła głowę i spojrzała na zegarek. To był chyba jej życiowy rekord. Udało jej się przespać cztery godziny bez budzenia się. Świetnie.
Ziewnęła i powoli wstała z kanapy z zamiarem zrobienia sobie kawy. Była jeszcze na tyle zaspana, że bez kawy nie będzie myśleć trzeźwo, ani w ogóle myśleć. W momencie, kiedy sięgała po stojący na półce kubek do pokoju wbiegła Bożenka.
- Pani doktor nie ma jej!
Edyta trzymając w ręce kubek znów ziewnęła i przetarła oko.
- Kogo nie ma? – spytała sennym głosem.
- Tej dziewczyny z szóstki.
- Jak to jej nie ma?
- Nie…Nie wiem. Po prostu nie ma jej na sali.
- Może jest w toalecie? – spytała już nieco przytomniejszym głosem.
- Sprawdzałam, nie ma!
Marzenie o kawie prysło jak bańka mydlana. Z resztą, w tej sytuacji nie była jej już potrzebna.
- Kiedy zauważyłaś, że jej nie ma?
- Jakieś piętnaście minut temu…No może nawet więcej. I jest jeszcze jedno…
- Tak?
- Jej rzeczy też zniknęły…

CD niedługo bo mam nagły napad inwencji twórczej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzia
Administrator



Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 891
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tarnow/Krakow
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 12:41, 30 Cze 2010    Temat postu:

chwilowo tyle, bo znowu nie wiem co dopisac;/

- Ona uciekła, on znowu… - urwał i pojawiły się srebrzyste łzy na zasinionym policzku
- Zaczekaj – do partnera gdy odpalał silnik – on chce coś nam powiedzieć.
Otworzyła drzwi, a zdyszany chłopiec miał łzy na policzkach. Policjantka przykucnęła i starła je z jego policzków.
- Już cii – przytuliła go do swojego ramienia – podrzucić Cię gdzieś?
- Sabina, ona uciekła. On znowu…
- Postawiła się w twojej obronie? Opowiesz co się stało i kiedy?
- Kilka dni temu, on znowu wpadł w szał, walił na oślep i wyzywał. Tym razem ja oberwałem za zostawiony kubek na stole, bo nie zdążyłem go zabrać przed wyjściem do szkoły. – jego głos stawał się coraz bardziej łamiący, coraz trudniej było mu mówić o kolejnej awanturze w domu
- Kajtek - zaczął Rafał
Chłopiec dopiero w tym momencie zauważył, że w samochodzie jest druga osoba, której nie zna. Wystraszył się i chciał wysiąść z auta, jednak komisarz Ania go powstrzymała.
- Nie bój się go. To mój partner w policji, jesteśmy przyjaciółmi i ufamy sobie, nie skrzywdzi Cie. Tak jak ja chce Ci pomóc.
- No to jak, opowiesz mi coś o Sabinie? – ponowił Rafał
- Ale, ale oni mnie… - zaczął mieć opory i był coraz bardziej wystraszony
- Nie bój się, nic Ci nie grozi. Jesteś bezpieczny, tak jak Sabina. – przekonywał komisarz Kopa
- Co z nią? - zapytał zaciekawiony
- Liczyliśmy, że ty nam to powiesz – z troską w głosie odparła policjantka
- Ona, ona – wahając się co powiedzieć, ale wiedząc, że policjantka już raz im pomogła – pokłóciła się z nim, bo stanęła w mojej obronie. To na policzku, boli – i rozkleił się na dobre
- Już, cii – znów Ania przytulając go do siebie – zabierzemy Cię do lekarza, a potem opowiesz nam o Sabinie.
Za oknem było już zupełnie ciemno, mróz znów ściął okolicę tak, że w szpitalnej izbie przyjęć rozgorzała wrzawa. Jednak Edyta nie miała nastroju aby w niej uczestniczyć. Jej twarz była smutna i bardzo przygnębiona. Siedziała w pokoju lekarskim z plikiem karteczek oraz mając otwartą starą historię choroby i dziwnych zdarzeń dziewczyny, która leżała teraz nieprzytomna na OIOMie, doskonale wiedziała kim ona jest, jednak do jej umysłu nie chciało dotrzeć, że tym razem Sabinie może się nie udać wygrać tej bitwy.
Z oczu zaczęły spływać łzy, a nos stał się pełny kataru, jednak całą sytuację przerwał wchodzący do lekarskiego Luka:
- What`s going on?
- Nic – ocierając spływające łzy i wycierając nos oraz pospiesznie zbierając rozłożone dokumenty na biurku – coś mi się przypomniało
- Don`t lie, I see.
- Chodzi o tą dziewczynę z parku… - urwała nie bardzo wiedząc co powiedzieć dalej
- Ok., co z nią? – przeszedł z angielskiego na łamaną polszczyznę
- Ty znasz polski? – odpowiedziała zaskoczona Edyta jednocześnie robiąc wielkie oczy na amerykańskiego kolegę
- Nie czas na ta opowieść teraz, trzeba się zając ta dziewczyna. Ty ją znasz?
- Tak, poznałam ją kilka lat temu. Przez jakiś czas pisała do mnie listy, ja jej nie uwierzyłam i odłożyłam na później. Po kolejnym liście nie wytrzymałam i pojechałam pod podany w nim adres. Zastałam ją półprzytomną w zawilgoconym domu z niedosłyszącą babcią na wózku inwalidzkim. Miała ZOMR, wyszła z tego, jąkała się ale zdaje się że i z tego wyszła. W ubiegłym roku sama przyszła na SOR z krwiakiem wątroby. Nie było mnie wtedy, ale wiem, że nie było zbyt ciekawie z nią. I z tego wyszła, ale teraz, teraz się na poważnie o nią boję…
- Damy radę, pokaż te wyniki – wyciągając rękę po plik karteczek
- This girll probably has myocarditis. – Carter wchodząc do lekarskiego
- I know… - smutnym głosem tępo wpatrując się w okno odparła Edyta
- It`s not end of the wordl! We`ll win! – Luka znów po angielsku aby nie wprowadzać niesprzyjającej atmosfery rozmowa po polsku.


Ostatnio zmieniony przez andzia dnia Sob 15:45, 03 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gwiazda0
fan



Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z pokoju bez klamek ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 11:55, 13 Sie 2010    Temat postu:

A tu takie cos... tak na dobry poczatek J mam coś skiepczony humor,ale to przez te upaly Mruga



Wiosna. Wszystko niby budzi się do życia, ale nie ja. Miałem już tego wszystkiego dość. Kochałem Zosię, ale to Edyta była miłością mojego życia. Tak było aż od studiów aż do teraz. Wiedziałem, że ona i ja mamy już tzw. ‘drugie połówki’ ale to już mnie przerastało. Chciałem nawet zrezygnować z pracy w Leśnej Górze.
Szedłem sobie zamyślony korytarzem i na kogoś wpadłem. Podniosłem głowę i ujrzałem Anioła we własnej osobie
- Kuba wszystko dobrze?
Usłyszałem jej zatroskany głos, ale uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- tak Edytyko wszystko dobrze.
- taaaaaaaaaaa.......... a krowy latają. – zaśmiała się i poklepała mnie po ramieniu. – ale niech będzie, że ci wierzę.
- dziękuję ci jesteś aniołem. – wypaliłem bez zastanowienia. Zachowywałem się jak jakiś zakochany dzieciak, ale tak było i nie umiałem się przed tym obronić. Takie wyznania zdarzały się coraz częściej. Ale cieszyłem się, że Edyta zawsze ze śmiechem odpowiadała ‘wiem o tym’. I tak samo było tym razem. Porozmawialiśmy jeszcze chwile o pacjencie i musiała iść.
Usiadłem na krzesełku i zamyślony patrzyłem się jak odchodzi. Jak przestane tu pracować nie będę mógł się z nią widywać. Wtem zobaczyłem swoją żonę. Schowałem się szybko w łazience i postanowiłem pojechać do swojego adwokata.


- chce się pan rozwieść? – siedziałem naprzeciw mecenasa i patrzyłem się na jego łysinkę. Pokiwałem tylko głową.
- tak panie mecenasie. Kocham Edytę i Zosię, ale to ta pierwsza jest w moim sercu i.. i wiem, że ranię Zosię, ale ja już tak dłużej nie mogę. Chcę być sam i jej nie ranić...


Poprosiłem go o dyskrecję i ją dotrzymał. Pół roku później jakaś obca dla mnie kobieta powiedziala mi i Zosi, że nie jesteśmy już małżeństwem. Widziałem jej łzy i nawet tego nie żałowałem.
- Dlaczego ? – spytała po wyjściu z sądu. – Dlaczego mi to robisz?
- przepraszam Cię Zosiu, ale bedąc z Tobą nie tylko raniłem Ciebie ale też siebie...
widząc jej zdziwioną minę wsiadłem do auta i odjechałem.


Byłem gościem na ślubie Edyty i wspominałem. Że to ja powinienem być na miejscu Bogdana, że to ja powinienem ją uszczęśliwiać. Ale mimo wszystko cieszyłem się z jej szczęścia. Po 23 siedziałem na ławce pod hotelem w którym było wesele i patrzyłem się zamyślony w gwiazdy. Z rozmyśleń wyrwała mnie Edyta.
- nie myśl tyle, bo cię okradną i dzieci podrzucą. Chłodno się robi... – podała mi moją marynarkę która wziąłem i okryłem nią jej nagie ramiona. Przytuliła się do mnie. Siedzieliśmy w milczeniu tuląc się do siebie. – to przeze mnie?
- co przez ciebie?
- przeze mnie rozwiodłeś się z Zosią... – szepnęła spogladając na mnie. – wiem z mecenasem rozmawiałam.... też cię kocham Kuba , nigdy nie przestałam. Ale to by nam nie wyszło..
- wiem Edytko. Zrobiłem to bo nie mogłem jej okłamywać... Nie mogłem być z kobietą której nie kocham. Wolę być już sam i patrzec na to, że moja jedyna jest szcześliwa. – nie opowiedziała tylko z lekkim uśmiechem przymknęła oczy i się uśmiechnęła. – pójdę już. Bogdan Cię szuka
wstałem z kawki chwile patrzyliśmy sobie w oczy i kucnąłem przy jej nogach biorąc jej delikatne dłonie w swoje.
- Kubuś ... – zaczęła ale wiedziałem, że nie wie co ma powiedzieć więc czule ją pocałowałem. Uśmiechnąłem się do niej i odszedłem.


Nie pozostawało mi nic innego jak się z nia przyjaźnić. I to mi pasowało, ponieważ cieszyłem się, że mam ją przy sobie....


The End Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PaBia
fan



Dołączył: 02 Maj 2007
Posty: 462
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Dzióra zwana Konin
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:02, 28 Sty 2011    Temat postu:

A teraz sobie poczytacie w końcu coś ode mnie:

Otępienie, które czuła było jak głaz, który ją przygniatał. Chyba pierwszy raz w życiu czuła coś takiego. Nie miała pojęcia, jakim cudem nie znajduje się w szpitalu, tylko w czyimś mieszkaniu. Bo niewątpliwie wystrój pokoju wskazywał na mieszkanie. W pomieszczeniu panowała ciemność, okna były zasłonięte. W pokoju znajdowała się tylko duża, rozsuwana szafa i łóżko, oraz skromny stolik nocny. Czuła chłód, zasłona lekko powiewała – okno musiało być otwarte. Po chwili zorientowała się, że nie może zapanować na biciem swojego serca, które zdecydowanie przekraczało normę. Zaczęła szybciej oddychać, dyszała, niemal jak po biegu na kilkaset metrów. Niekontrolowany strach ogarnął ją praktycznie w całości. Podobno najgorszy lęk, to lęk niewyjaśniony…
Klamka poruszyła się. Zadrżała. Ktoś otworzył drzwi i powolnym krokiem wszedł do pokoju. Skierowała wzrok w stronę wchodzącego, ale było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć. Dopiero, kiedy mężczyzna zbliżył się do łóżka zobaczyła jego twarz.
Teraz jej strach osiągnął apogeum.

Musiała to zobaczyć na własne oczy i właśnie zobaczyła. Niezaścielone łóżko i pusty stolik, na którym paliła się jeszcze lampka. Nic więcej, żadnej wskazówki do dalszego postępowania. Niby nic niepokojącego, jednak przeszedł ją nagły dreszcz. Coś jej podpowiadało, że stało się coś niedobrego.
- Bożenka, szukajcie jeszcze w szpitalu. Jeśli nic nie znajdziemy, trzeba będzie powiadomić policję.
Obawiała się, że szukanie dziewczyny na terenie szpitala jest niepotrzebne, ale wolała sprawdzić wszystkie możliwości. Po co robić zamieszanie, skoro może się potem okazać, że było całkowicie zbędne? Jednak jej intuicja podpowiadała, że nie byłoby zbędne.
Co mogło się stać? Czy mogłaby uciec? Wszystko jest możliwe, jednak nie miała powodu do ucieczki. Chyba że było coś, o czym nikt nie wiedział. A jeśli nie uciekła, to co u licha tutaj zaszło? Czy to możliwe, żeby ktoś ją porwał?
Za dużo było pytań, na które nie potrafiła sobie odpowiedzieć. Nie mogąc sobie znaleźć miejsca wróciła do lekarskiego. Jeśli ktoś będzie jej szukał to tu szybko ją znajdzie.
Wystarczyło kilka minut by Bożenka wróciła z kolejną informacją
- Nigdzie jej nie ma. Szukałyśmy już chyba wszędzie.
Jak zawsze intuicja jej nie zawiodła. Czekało ją kilka ważnych telefonów.
I tyle z kawy i lenistwa.


- Co…O co tutaj chodzi?
Przez długą chwilę nic. Zero odpowiedzi. Aż w końcu usłyszała jego głos.
- Nie sądzę, żebyś chciała to wiedzieć.
Zapalił światło. Po raz pierwszy widziała jego twarz tak dokładnie. I też po raz uświadomiła sobie, że jest w niej coś, co napawa ją lękiem. Może to była tylko jej ułańska fantazja i za dużo czytania o ludowych mitach i motywie wampira, ale ten człowiek miał każdą potrzebną cechę, by zostać bohaterem nowej powieści fantasy. Był cholernie blady, miał gęste, wręcz krzaczaste brwi i dziwnie ciemnoczerwone usta. Była ciekawa kształtu jego uzębienia i tego, czy jest leworęczny. To by całkowicie przesądziło sprawę. W pewnym momencie wypaliła:
- Kim pan do cholery ciężkiej jest?
Zaśmiał się. Co tego człowieka tak bawi? Jej własny strach?
- Aleksiej Nikołajew.
Wkurzyło ją to. Gość ewidentnie bawił się jej kosztem.
- Poważnie się pytam.
- A ja poważnie odpowiadam.
Teraz to ona się zaśmiała. Udawał ruska, czy nim był? Była tylko jedna metoda, by to sprawdzić.
- Prijatno poznakomisja, tawariszu.
Znów się śmiał tym razem dłużej. Nie wytrzymała.
- Czy to jest takie śmieszne, że trzymacie mnie tutaj towarzyszu zupełnie nieświadomą sytuacji, czy też to że ja gawarit pa ruski?
- Gdzie cię tego nauczyli?
- Nigdzie. Jestem samoukiem.
Przerwał. Był wyraźnie czymś zdziwiony.
- To ktoś się jeszcze uczy tego języka?
- Z nudów.
- Musiało wam się bardzo nudzić, towarzyszko.
- Kak cholera.
Znów śmiech. Miała już dość tego człowieka.
- W co pan ze mną pogrywa? O co tu chodzi?!
Stanął do niej tyłem, milczał. Jakby zastanawiał się, co jej powiedzieć. Jej wyobraźnia analizowała prawdopodobieństwo walki, dlatego bardzo dokładnie lustrowała jego sylwetkę. Był szczupły, ale była pewna, że na tyle silny, by j obezwładnić. Co do jego wzrostu, to był tylko kilka centymetrów wyższy od niej, co było całkiem normalnym wzrostem u faceta. To jej wzrost był nienormalny…
Odwrócił się i spojrzał na nią. Ręce trzymał z tyłu ciała, jego oczy wyrażały zniecierpliwienie. Zupełnie, jakby miał jej dość, a w szczególności jej pytań.
- W co ja pogrywam? Chcesz wiedzieć? – spytał surowym i zimnym tonem. – Jeśli jesteś dosyć bystra, to zaraz się dowiesz.
Wyszedł z pokoju i w chwilę później pojawił się z kartką papieru i czarnym markerem. Po chwili rzucił kartkę na łóżko. Wzięła ją do ręki i na jej twarzy pojawił się grymas, jakby zjadła cytrynę.
Cyrylica, albo jak kto woli – śmieszne ruskie znaczki. To niestety u niej leżało. Owszem, umiała w jakimś tam stopniu coś przeczytać, ale zwykle używała tabeli i jak do tej pory udawało jej się zapamiętać tylko kilka znaków. Uczenie się jakiegoś dziwnego alfabetu wydawało jej się niezbyt naglącym priorytetem. Cóż, jak widać było przydatne.
Ale było coś, co jej pomogło. Ostatnio bawiła się w szukanie różnych dziwnych słów w słowniku rosyjskim on – line. I to słowo z kartki było jej wzrokowo znane. Pamiętała też jego znaczenie. Kiedy sobie to uświadomiła, wszystko wydało jej się jeszcze bardziej abstrakcyjne i dziwne, niż przed chwilą. Straciła nadzieję, że ta kartka ją do czegoś doprowadzi.
- Wampir? C…Co to ma zna…?
- Nadal nic nie wiesz? – przerwał jej. – Będziesz musiała się domyślić.
- Co proszę?
- Chodzisz na zajęcia z wampiryzmu i dla…
- Moment, moment. To jest motyw wampira w literaturze i filmie, tawariszu.
- Jak zwał, tak zwał. Coś chyba wiesz na ten temat, nie? Czuj się wywołana do tablicy. Proszę. Czym jest wampir?
Popatrzyła na niego zdziwionym wzrokiem. Czego ten człowiek chce? I skąd wie o zajęciach w pierwszym liceum?
- Wampir jest istotą fantastyczną… - zaczęła i zgubiła wątek. Miała w głowie masę informacji na ten temat, niestety nie uporządkowanych. – Zwany także wąpierzem, upirem, wywodzi się z wierzeń słowiańskich. Charakterystyczne dla tej postaci są długie i ostre kły, którymi wysysa krew ofiary, zwykle kąsając ją w szyję. Jest nieśmiertelny, można go zabić przez wbicie kołka w serce, lub wystawienie na światło słonecznie, w niektórych publikacjach także spalenie. Motyw wampira przez lata było modyfikowany…
-Dosyć. Zapomniałaś o czymś.
Poczuła, jak serce jej mocniej bije. Rzeczywiście, poczuła się jak przy odpowiedzi na lekcji. O czym mogła zapomnieć. Spojrzała na jego twarz, już mając zamiar skapitulować, gdy nagle…
- Wampir jest czymś w rodzaju zombie, musi najpierw umrzeć, żeby potem się odrodzić. Słowianie wierzyli, że wampirami zostają ludzie z…- zapomniała, istotnie. Gdzieś była ta informacja, tylko jak ją odszukać? – Z…ze zrośniętymi, lub krzaczastymi brwiami, kobiety zmarłe w trakcie ciąży, leworęczni, dzieci ze związków kazirodczych…Stawali się nim także ludzie, którzy nie zostali pogrzebani, a czasem też ci, którzy wypili krew wampira.
- No. Nieźle. Ale przypomniałaś obie to dopiero kiedy spojrzałaś na moje brwi…Tak, od dziecka takie mam. Cholernie gęste, ale może dobrze, że nie zrośnięte, to by źle wyglądało. A zauważyłaś, którą ręką piszę?
- Lewą. No i? Jak panu się wydaje, że mnie pan nastraszy w ten sposób, to bardzo mi przykro, ale pana inteligencja i błyskotliwość kuleje. Znam masę leworęcznych facetów z krzaczastymi brwiami, w tym mojego osobistego ojca i zaręczam, że z nimi jest wszystko w porządku.
- A jakie mają zęby? – spytał i wyszczerzył swoje.
- No nie zaszokował pan. Tatuś też takie ma. I ja też.
- To z zębami to był żart.
- To wszystko to jest żart. Przejdę do rzeczy i tak nie ma znaczenia, co ci o tym powiem. Czytałaś o ludziach zwanych Nosferatu?
- Taa. Jasne. Ekipa walniętych mańkutów płci męskiej, z twarzami modelów, uganiających się za dziewczynami w wieku nastoletnim żeby którąś walnąć w łeb i w ramach inicjacji pochłeptać sobie jej krwi. Trete- me…te. Jezus Maria.
- Czy ty mnie nazwałaś…Powtórzysz?
- Walniętym mańkutem pł…
- Właśnie. Dobra, jak chcesz. Będziesz miała boleśniejszą śmierć.
Nie mogła w to uwierzyć. Czytała o tej sekcie, ale nie myślała, że takie rzeczy dzieją się na drugim końcu miasta! Boże, co się dzieje na tym zadupiu…
- Pan ma po prostu nierówno pod deklem. Nie zabije mnie pan.
Roześmiał się. Na swój sposób, to było śmieszne…
- Niby co zrobisz?
- Nie wiem, może czegoś się nażrę? W końcu ktoś tu jest lekarzem nie? I z pewnością ma w domu pełno…
- Won od tego, co mam w domu. I uważam, że to jest koniec naszej rozmowy.
- Trudno. Szczerze mówić, wolałabym umrzeć w inny sposób. – dotknęła ręką szyi i zauważyła brak łańcuszka. – I proszę mi łaskawie oddać krzyżyk.
- Nie ma mowy. – odparł i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Świetnie. Do którego świętego miałaby się teraz modlić?


- Panie komisarzu, czy pan sobie zdaje sprawę z tego, co tu się dzieje?
- A czy pani doktor sobie zdaje sprawę z tego, że jestem bezradny?
Ta głupia rozmowa toczyła się stanowczo za długo. Policja jak zawsze nie wykazywała inicjatywy w takiej sprawie. Mogła na palcach wyliczyć przypadki w których zrobili cokolwiek, niż powiedzenie, że są bezradni.
- To co teraz? – spytała wzdychając.
- Nic. Musimy korzystać ż tego, co mamy. A mamy tylko dowody na to, że dziewczyna po prostu zwiała.
- Nie wiem, dlaczego się tak pan przy tym upiera, ale…
- Dlatego, że wszystkie dowody na to wskazują. Nie ma jej rzeczy. Wątpię, żeby porywacz miał akurat taki kaprys, żeby wrócić po jej rzeczy.
Nie chciało jej się w to wierzyć. Z jakiego powodu ona miała uciekać? To wszystko było nielogiczne. Czuła się zmęczona całą sytuacją.
- Dobrze. Ale zróbcie coś, przecież nie możemy siedzieć z założonymi rękoma.
- Przekażemy jej dane wszystkim patrolom, może uda się nam ją znaleźć. Ale najprawdopodobniej wróci sama. Nie ma żadnych pieniędzy, nie da sobie rady. Oni w większości wracają.
„Albo znajdujemy ich martwych” – pomyślała. Ale wolała nie mówić tego głośno.
- A jeśli poszła gdzieś…Nie wiem, do koleżanki, gdziekolwiek…To jak zamierzacie ją znaleźć.
Komisarz pomyślał przez chwilę.
- No tak, racja. – przyznał z lekkim zakłopotaniem – Trzeba poprosić jej rodziców żeby obdzwonili jej znajomych, czy coś w tym rodzaju…
Edyta pokiwała głową. W jej przekonaniu to było bardziej konkretne działanie, niż szukanie dziewczyny gdzieś po ulicach. Prędzej siedzi u kogoś w domu, niż chodzi bez sensu po mieście.
Po jej głowie krążyło dziwne przeczucie. Tak jakby na tym cały wydarzeniu ciążyła jakaś ciemna mgła, która zakrywa cały widok, który stara się ujrzeć.


Leżała w łóżku, skulona w pozycji embrionalnej i zastanawiała się, nad tym, jak może – w takiej sytuacji – traktować tego mężczyznę w ten sposób. To było do niej kompletnie niepodobne. Mimo, ze głos lekko jej drgał jakimś cudem udawało jej się to maskować i odnosić się do tego faceta w sposób tak lekceważący, jakby był jej znajomym z klasy. Uznała, że wykształciła sobie to jako jakiś dziwny system obronny – skoro nie może go uderzyć, to chociaż potraktuje go ironicznie. W ogóle była zdziwiona wszystkim, co tutaj się działo, a o czy tydzień temu myślała jako o wymyśle jakiegoś zdolnego dziennikarza. Ci ludzie, według niej nie mogli istnieć, bo nie można być aż tak chorym psychicznie. Ale wyraźnie była w rękach takiego człowieka, a co najgorsze nie mogła zrobić nic.
Szukają jej. Minęło już tyle czasu, że na pewno jej szukają. I pewne jest także to, że jej nie znajda, bo niby w jaki sposób? Co najwyżej znajdą ją martwą, wtedy, kiedy juz będzie za późno.
Czuła się samotna. Leżała myśląc o tym, że czeka ją na pewno wiele godzin, które spędzi w samotności w tym łóżku. Skulona, zapłakana i sama, z egzystencjonalnymi przemyśleniami. Żałosne, ale nie miała żadnego wyjścia, ta sytuacja była impasem. Ogarniała ją złość na całą niesprawiedliwość tego świata. Boże, gdzie teraz jesteś? Czasami sama się sobie dziwiła, że w niego wierzy, ale wierzyła. Ten psychol zabrał jej krzyżyk, który traktowała jak część swojego ciała. Bez niego czuła się niekompletna, do tego traktowała go jako pewnego rodzaju talizman, choć to na kilometr śmierdziało poganizmem. Ale to, co się działo, gdy go zdjęła, nie kazało jej sądzić inaczej. Pech, po prostu pech. Wszystko, co mogło się najgorszego przydarzyć, zdarzało się jej. Może sama to ściągała, bobez krzyżyka czuła się mniej bezpieczna? Jakby Bóg ją w ten sposób odznaczył jako swoją owcę – gdyby owca zdjęła dzwoneczek…No właśnie. Była dziwną katoliczką, z tymi swoimi interpretacjami Biblii i bojkotem niektórych zasad ustalonych przez kościół. Dlaczego zabraniać aborcji? „Nie zabijaj”? A co ma zrobić matka, która wie, że jej dziecko ma się urodzić nieuleczalnie i poważnie chore? Przecież ona rodząc to dziecko poczuje się tak, jakby je krzywdziła. A jeśli wie, że może nie przeżyć porodu? To by wymagało naprawdę chwalebnego poświęcenia, tylko nie każdy może się na takowe zdobyć.
Przeciągnęła się i przewróciła na drugi bok. Może lepiej zasnąć? Czas będzie płynąć szybciej. W pokoju nie było żadnego zegara, przez co całkowicie straciła orientację. Która mogła być godzina? Noc, czy rano? Zasłony maskowały światło, mogące płynąć przez okno. Ile jeszcze? Która godzina?!
Boże, poradź coś!


- Boże, co my mamy powiedzieć jej rodzicom?
Edyta patrzyła się w okno, mówiąc właściwie do siebie. Jakby myślenie jej nie wystarczało. Z drugiego końca pokoju lekarskiego odpowiedział jej głos Kuby.
- Policja już ich powiadomiła.
- Wiem, ale nie o to mi chodzi. Jakbyś się czuł, gdyby twoje dziecko zginęło ze szpitala? Jeśli jej rodzice przyjdą do nas z zarzutami, to co im powiemy? Że nie mamy pojęcia, co zaszło? Przecież ona była pod naszą opieką!
- Edytka, uspokój się, takie rzeczy się zdarzają. Nie możemy się sklonować i nie spuszczać pacjentów z oka.
- I tak źle się z tym czuję.
- Ja też nie czuję się z tym dobrze. Ale nic na to nie poradzimy…
- Właśnie to mnie denerwuje najbardziej.
W lekarskim zaległa cisza. Nagle niebo rozdarł grzmot, co nadało sytuacji niemalże teatralnego charakteru. Co prawda z krótkimi przerwami, ale padało już drugi dzień.
- Kurcze. Może my coś przeoczyliśmy? – spytała wpatrzona w jakiś nieokreślony punkt przed sobą.
- Ale co mogliśmy przeoczyć.
- Kuba, przecież ona nie uciekła od tak sobie.
Westchnął. Wyczuła, że najchętniej powiedziałby jej, że histeryzuje i pewnie miałby rację. Jednak skoro nie mogła nic zrobić z tą całą sytuacją, zostało jej histeryzowanie.
- Moim zdaniem to wszystko się niedługo rozwiąże. Mogę się o to założyć. A tak nawiasem – co to za nowy lekarz, którego zatrudnił Treeter?
- Wiesz co, nie mogę sobie przypomnieć jak on się nazywa, ale skądś go kojarzę. W każdym bądź razie anestezjolog.
- Zobaczymy jak nam się będzie z nim pracowało.
- Zobaczymy.


Obudziły ją mocne dźwięki Toccaty i Fugi w wykonaniu Vanessy Mae. Pobudka lepsza niż w domu. Po chwili zobaczyła swojego porywacza z tacą na której leżała miska z mlekiem, łyżeczka i paczka płatków kukurydzianych. Ziewnęła i przeciągnęła się na łóżku.
- Toccata i wielozbożowe Cheerios. Świetnie. A gdzie woda, skórka chleba i poszczękiwanie łańcuchów?
Znowu to robiła. Rozkapryszona aktoreczka.
- Miałem dość czasu, żeby dowiedzieć się, co lubisz.
- To było chyba dawno. Ostatnio wolę Fitness z jogurtem. I Evanescence, aczkolwiek Vanessa nie wypadła z gry.
- W markecie nie było tych napakowanych chemią Fitness z jogurtem – wypowiedział nazwę z wyraźną dozą ironii – A co do muyzki, to wolałabyś, żeby cię budziło ,,Lies”?
- Ta. Puszczone od środka, w tych najbardziej ostrych momentach. To tak jakby mnie pan zrzucił z łóżka. Długo będę tu siedziała i nudziła się?
- Tyle ile trzeba. Chętnie bym ci znalazł jakieś zajęcie, ale niestety mam gosposię.
- Która nie została poinformowana o mojej obecności.
- Nie kombinuj. Ona przyjdzie dopiero pojutrze.
- Acha. Dziękuję za odpowiedź. Do pojutrze. Zdążę zanudzić się na śmierć.
- W tamtej szafce masz jakieś płyty DVD z Cirque du Soleil. Jest też kilka horrorów.
- Mhm. I co jeszcze pan o mnie wie.
- Wiem rzeczy których nie wiesz ty sama.
- Zabrzmiało złowieszczo.
- Bo miało.

Chwilowo moją wenę zabija szkoła i jak już się uwywnętrzniam to w pracach na plastykę. Cd będzie w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale będzie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gwiazda0
fan



Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z pokoju bez klamek ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:03, 28 Lut 2011    Temat postu:

Jesień.Drzewa powoli robiły się puste a trawniki oraz chodniki były pokryte żółtymi i czerwonymi liśćmi. Jesienny delikatny deszczyk padał na ulice miasta, a temperatura powoli malała żegnając przy tym odchodzące już lato.
Szpital w Leśnej Górze codziennie przyjmował jakiś pacjentów, a to z wypadku, z podejrzeniem wyrostka, po zawale i wiele wiele innych. Jednak tego dnia, dość zimnego, ponurego i deszczowego szpital świecił pustkami. Na korytarzach co jakiś czas słychać było czyjeś kroki i rozmowy, które zaraz znikały w windzie czy za zakrętem. Jednak idąc koło gabinetu doktora Trettera, dyrektora tego szpitala można było usłyszeć jak krzyczy zdenerwowany: Ty chyba oszalałeś! , Dlaczego? oraz załamanym tonem Na ile?! . Kłócił się on właśnie z doktorem Burskim, patrzył się na swojego szefa jak wściekły, czerwony na twarzy wymachuje dłońmi na wszystkie możliwe strony i krązy nerwowo po pokoju. W końcu westchnął i wyszedł trzaskając drzwiami zostawiając oniemiałego chirurga w środku.
Edyta Kuszyńska właśnie wracała z bufetu po dobrej kawie najedzona sernikiem jak trącił ją ramieniem zły dyrektor.
- eeeem.... nie gniewam się? - szepnęła cicho sama do siebie widząc jak odchodzi a zaraz potem zobaczyła smutnego Kubę. Pomachała mu, ale ten nie zauważył jej machania ani nawet jej. Bez słowa ją ominął patrząc się pustym wzrokiem przed siebie. - ale to było dziwne.
Powiedziała wzruszając ramionami i cicho pogwizdując idąc w swoją stronę. Jak zawsze w taką pogodę miała okropnego lenia i cieszyła się, że dzisiaj nie ma aż tak dużo roboty.
Zrobiła sobie herbaty i usiadła za biurkiem w pokoju lekarskim. Wzięła się za wypełnianie grafiku, ale coś jej nie grało. "Może brał urlop?" myślała brunetka gdy nie widziała żadnego zapisanego dyżuru z Kubą.
Przez ostatnie trzy miesiące nie mogli żyć bez dyżurów ze sobą, szczególnie tych nocnych. Zawsze na nich śmieli się, grali w karty i rozmawiali o wszystkim - jak to prawdziwi przyjaciele. Jednak to ją zmartwiło, nic jej nie mówił o wolnym, ani nic z tych rzeczy. Pomyślała jeszcze,ze zapomniał jednak gdy wszedł do gabinetu spojrzała się na niego półprzytomnym wzrokiem.
- Edytko? - zapytał czule Kuba patrząc się na jej zamglone , jak zawsze piękne oczy. Ta jednak nie reagowała więc zamknął drzwi i wyciągnął z szatni karton do którego zaczął pakować swoje rzeczy. Brunetka jak na komendę zerwała się na równe nogi mierząc w niego swoim palcem.
- co ty robisz? - zapytała groźnie ale też z wyraźnym zdziwieniem.
- pakuje się. - odpowiedział cicho nie patrząc na nią. Nie chciał chyba by widziała jego łzy czające się w jego oczach
- to widzę. - podeszła do niego dłoń kładąc na jego ramieniu - Kubuś co się stało?
Przez te ostatnie miesiące zbliżyli się do siebie. Wszyscy im to mówili jednak oni tego nie zauważali, nadal
byli dobrymi przyjaciółmi, takimi na dobre i na złe.
Mężczyzna stał w milczeniu dłonią delikatnie kładąc jej dłoń która leżała na jego ramieniu. Patrzył się na okno za którym nieustannie lało. Westchnął cicho decydując się jej wszystko powiedzieć. Odwrócił sie nadal trzymając jej dłoń. Spojrzał się w jej oczy a po jego policzku spłynęła łza.
- dlaczego? - wyszeptała cicho wtulając się w jego ramiona. wystarczyło jedno jego spojrzenie a wiedziała już wszystko- Kubuś dlaczego wyjeżdżasz? Dokąd? na ile?
Pytała cicho chcąc pohamować swoje łzy które jednak spływały po jej policzkach. Schowała twarz w jego ramiona myśląc,że to zły sen z którego zaraz się obudzi, ale jednak się myliła. Podniosła głowę i spojrzała się w jego oczy. - z Zosią?
Te pytanie ledwo co przeszło jej przez usta. Wpatrywała się w niego, ale ten tylko milczał
- powiedz coś, oszaleje zaraz!
- nie... nie Edytko jadę sam. Do Stanów. Dlaczego? Muszę odpocząć. - powiedział szybko, nie chciał jej pokazać swoich słabości. Odsunął się od niej niechętnie, nie chciał lecz musiał. Odwrócił się i kończył pakowanie zerkając co jakiś czas na swoją przyjaciółkę. Na jej bladą twarz, zapłakane smutne oczy.
Usiadła na krześle przyglądając mu się
- kiedy wrócisz? - przerwała w końcu tą denerwującą ciszę. czasami lubiła siedzieć z nim na kanapie po ciężkiej operacji z kubkiem dobrej kawy i po prostu milczeć. Jednak teraz chciała by coś mówił, by w końcu powiedział,że żartuje , że nigdzie nie jedzie, że zostaje.
- nie wiem... Nie wiem naprawdę tego nie wiem. - Odezwał się po kilkunastu minutach gdy skonczył pakowanie - być może już nie wrócę.
Te słowa były dla niej ciosem. Popatrzyła się na niego zagryzając mocno wargi by się nie rozkleić. Widziała, że jemu tez jest ciężko z tym, ale się nie odzywała. nie chciała powiedzieć czegoś by potem tego żałowała.
- rozumiem. - wydukała tylko. oparła się o krzesło krzyżując dłonie na piersiach i wlepiając wzrok w podłogę. Poczuła jak Kuba łapie ją za biodra i podnosi do góry, nie poddawała się. Popatrzyła się w jego oczy
- będę pisał , codziennie, nawet dwa razy dziennie. - szepnął przeczesując dłonią jej brązowe włosy . Pochylił się i zrobił coś co dawno chciał już zrobić, lecz nie miał na to odwagi. Pocałował ją. Najpierw delikatnie musnął wargami jej słodkie i delikatne usta a czując jak rozchyliła delikatnie swoje wargi wpił się w nie namiętnie chwytając ją mocniej w pasie. Kobieta chwyciła się kurczowo jego koszuli odwzajemniając jego pieszczotę. ich pocałunki delikatne i namiętne przeradzał się w coraz bardziej zachłanniejszy. W koncu , powoli, bardzo powoli się od siebie odrywali. Popatrzył się w jej oczy dłonią gładząc jej policzek.
- to.. cześc. - wydukał z siebie tylko, wziął pudło i jak najszybciej stamtąd wyszedł. A ona? Stała tak dotykając opuszkami palców swoich ust na których czuła jeszcze smak jego warg. Spojrzała się na Bożenkę, która właśnie weszła. Nic nie powiedziała, nie słyszała nawet co mówiła. Podeszła do okna a widząc Kubę wsiadającego do taksówki położyła dłoń na szybie. Oderwała się od niej dopiero wtedy gdy taksówka zniknęła z widoku. Otarła łzy i wróciła do pracy. Jednak nie była już zadowolona jak wcześniej. Cały czas miała słowa Kuby w swojej głowie oraz ich pocałunek...
Wróciła do domu po 16. Otworzyła drzwi a na wycieraczce leżała koperta. bez adresu ani znaczka. Podniosła ją zdziwiona i otworzyła siadając na kanapie nie zdejmując nawet płaszcza. Tylko torebkę położyła na stole.
' Przepraszam się ..' Rozczytała pierwsza linijkę tekstu, a rozpoznając pismo Kuby jej serce natychmiast przyspieszyło
'nie chciałem Cię tak smucić wieścią o wyjeździe, uwierz mi. Nie chce jechać z Zosią, chce zostać sam, odpocząć od tego wszystkiego. Od tego chorego programu, od szpitala... Lecz nie od Ciebie. jak mówiłem, będę pisał, dzwonił, a moze jednocześnie i to i to. '
widziała jakieś krople na kartce, najwidoczniej były to łzy. Otarła z policzków swoje i czytała dalej.
' te nasze nocne dyżury coś mnie uświadomiły... Przypomniały mi coś, co wiedziałem o tym dawno lecz się bałem przed tym i broniłem... Mam samolot o 18 a już tęsknie...
Kocham Cię,
Kuba'
jak skończyła przypomniał się jej moment gdy Kuba, czerwony i zmęczony bez koszulki wpadł na dworzec PKP. Był wtedy środek lata a ona zamierzała wyjechać z Bogdanem do Rzeszowa, już na stałe. Wtedy widząc go takiego padniętego zostawiła go i została w Leśnej Górze, do dziś się z niego śmiejąc,że przebiegł przez pół miasta w najgorętszy dzień lata tylko po to by ją zatrzymać. Ona też tak postanowiła zrobić. Chwyciła klucze do samochodu i wybiegła z mieszkania zatrzaskując drzwi. Zbiegła po trzy, cztery stopnie i wybiegła z bloku taranując swoją sąsiadkę. Krzyknęła krótkie 'przepraszam!' wsiadając z auta. odjechała z piskiem opon spod bloku. Zostało jej 30 minut do wylotu jego samolotu a musiała przejechać przez całe miasto...
Tylko 1/3 została jej do przejechania, ale ustała w korku. Przeklnęła głośno waląc dłonią w kierownicę, spojrzała na zegarek - 16 minut. Zatrzymała auto pod jakąś kawiarnią i zaczęła biec w stronę lotniska. Nie omijała kałuży, nie zakładała kaptura. Cała mokra zbliżała się do celu taranując ludzi. Liczyło się tylko to by zatrzymać Kubę. Wpadła na lotnisko, a na ekranie zobaczyła, że jeszcze jego samolot nie wyleciał. Wbiegała na górę po dwa, trzy stopnie po ruchomych schodach które zjeżdżały w dół. Przyśpieszyła widząc, że nie ma nikogo przy bramce, pobiegła do szyby i zamarła. Widziała tylko odlatujący samolot i odjeżdżające schody. Odleciał, spóźniła się.
- też Cię kocham... - wyszeptała do siebie swoje rozgrzane i mokre czoło przyłożyła do chłodnego okna. Stała tak dopóki nie podleciał inny samolot. Westchnęła i wróciła do domu. padła na kanapę i po prostu się rozpłakała ...
Siedział w samolocie przez okno patrząc się na chmury i ptaki. Siedział tak przez całą podróż. Nie spał, nie jadł i nie pił. Miał wszystko w nosie, czuł że popełnił kolejny błąd w swoim życiu . Ale jakby wrócił to co by jej powiedział? jej, Zosi, Stefanowi.. dzieciom.
Wysiadł z samolotu po przylocie i od razu pojechał do Bruna. Taaaak... jego niewidziany od lat przyjaciel, jednak to nie jego chciał teraz oglądać. Przywitał się z jego żoną - Elwirą. Porozmawiali chwilę a później Kuba pod pretekstem zmęczenia udał się do swojego pokoju. Położył się na łóżku otwierając laptopa.
' Doleciałem... ' wysłał to do Zosi a zaraz potem dopisał do tego słowa:
' Jak na razie pomieszkam trochę u Bruna i jego żony Elwiry... szczerze mówiąc brzydka jak nie wiem. Jak się czujesz? ' położył palce na klawiaturze przegryzając wargę. Domyślał się jak się czuje sam chyba czuł się nie lepiej.
'całuję , Kuba' wysłał to do Edyty i zamknął laptopa. Wpatrując się w sufit zasnął zmęczony lotem...

Mijały godziny, dni, miesiące. Pisali ze sobą maile, Kuba czasami dzwonił biorąc wszystko na jego koszt chociaż rozmawiali wtedy dobre pół dnia. Tęsknili za sobą, cieszyli się gdy tylko się widzieli . Wtedy, niezależnie od tego czy na dyżurze było nudno czy też nie było czasu usiąść, byli szczęśliwi...
Nadeszła zima, Święta i Nowy Rok. Spędzili je samotnie. Ona w swoim mieszkaniu, on w swoim wynajętym. Wysłał tylko prezenty dzieciom , Żonie jakiś drobiazg a Edycie dość drogi naszyjnik z wisiorkiem w kształcie literki K którą zawsze chętnie nosiła i zdejmowała go tylko do kąpieli i do spania. Ona zrobiła mu taki sam prezent tyle że z literką E i wtedy jego przyjaciel wszystkiego się domyślił....
Minął już rok odkąd Kuba wyjechał. Ona już się przyzwyczaiła do jego nieobecności. Jednak zawsze robiła dwie herbaty - dla siebie i dla niego. jednak zamiast niego pojawiał się Sambor, albo Pawica, wtedy też odstawiała zła kubek na szafce wylewając trochę płynu i wychodziła trzaskając drzwiami.
Z niezadowoloną mina wzięła dyżury Zosi, kiedy jej oznajmiła że jedzie do Kuby razem z dziećmi. Wtedy też zagryzła mocno wargi i powstrzymała łzy. brała po dwa dyżury i dochodziły do tego jeszcze dyżury w pogotowiu, do domu wpadła tylko po to by coś zjeśc, wykąpać się i czasami przespać na jakieś dwie - trzy godziny. Ona tak mogła przynajmniej wtedy nie myślała o Zosi i o Kubie... i o wszystkim co ją męczyło.
Jak Zosia mówiła Edycie o planowanym wyjeździe do niego on w tym czasie spacerował po mieście. Spotkał tam siostrę Edyty i Damiana - jej szwagra. Porozmawiali trochę, Damian trzymał w ręku sukienkę Mirki .
- jaka piękna... - pochwalił piękno sukni Kuba wskazując brodą na sukienkę. Damian,który ostatnio niechcący przeczytał maila od Edyty w którym pisała Mirce o uczuciu do Kuby, jego wyjeździe , i jego liście. postanowił trochę namieszać, chciał po prostu by jego kochana bratowa ułożyła sobie życie i była po prostu szczęśliwa.
- tak.. na ślub Edyty. - uśmiechnął się Damian widząc jak Kuba nagle zbladł
- co?
- Edyta wychodzi za mąż...
- kiedy? za kogo? po co? z kim? jak? gdzie? o której? - z jego ust wydobyły się pytania których Damian nie mógł zrozumieć, ale się domyślił.
- pojutrze. za Bogdana - powiedział nie wiedząc po prostu, że sie rozstali ale Kuba uwierzył w to. Dał mu swój bilet i powiedział, że o 23 ma wylot. Kuba uściskał ich i wrócił szybko do siebie. Był zły,że Edyta nic mu nie napisała o ślubie i że Bogdan znowu pojawił się w jej życiu. Pakował swoje rzeczy nie wiedząc,że Damian , który razem z Mirką mieli dzisiaj lecieć do Edyty w odwiedziny, tłumaczył się z tego wszystkiemu Mirce...
Edyta jak zwykle tego dnia była w szpitalu. Siedziała na parapecie w pokoju lekarskim z kubkiem w dłoniach i patrzyła się na pogodne niebo. Dzisiaj mijał równo rok odkąd on wyjechał, od ich ostatniego pocałunku. Nadal czuła smak jego warg na swoich ustach i uśmiechała lekko wspominając ich wspólnie spędzone chwilę. Tylko to jej pozostało - zdjęcia i wspomnienia. Pomyślała nagle o Zosi, pewnie teraz rozkoszują się tym że się widzą. Pokręciła szybko głową chcąc zapomnieć o tym co właśnie pomyśląła, nie chciała płakać , raczej nie miała już czym. Rozejrzała się wokoło i zeskoczyła z parapetu nie zauważając, że właśnie teraz do szpitala zbliżała się taka sama taksówka jak wtedy gdy Kuba wyjeżdżał spod szpitala nie tamując łez, nie maskując swojego uczucia.
Wbiegł do szpitala gdzie od razu lekarze i pielęgniarki rzucili się w jego stronę okrzykiem radości . .Rzucił krótkie 'nie mam teraz czasu' i pognał na górę. wbiegł do pokoju lekarskiego
- gdzie Edyta? - zapytał Stefana i Orlicką którzy byli w pomieszczeniu
- co Ty tu robisz? - zapytał dyrektor nie słysząc pytania
- GDZIE EDYTA? - wydarł się na niego. nie chciał z nikim gadać prócz niej.
- na oddziale - powiedziała uprzejmie do Kuby Orlicka i pokazała język Dyrektorowi. Jak Ci zaczęli się kłócić on biegł po korytarzu zaglądając do sal. W końcu ją zobaczył. Usmiechnął się i ustał. Patrzył jak idzie jak coś czyta gryząc jabłko.
- Smacznego! - krzyknął w jej stronę uśmiechnięty. zasmiał się cicho gdy zobaczył,że jabłko oraz jakieś papiery spadły na podłogę. Edyta odwróciła się powoli i zamarła
- Kuba? - szepnęła sama do siebie a na jej twarzy pojawiał sie coraz szerszy uśmiech. nie czekając już dłużej wpadła mu w ramiona przylegając całym ciałem do niego. wtuliła twarz w jego szyję i popłakała się jak głupia ze szczęścia. Nic się dla niej nie liczyło prócz tego,że wrócił.
Po chwili się odsunęła ocierając swoje łzy
- przepraszam.. - wyszeptała a gdy poczuła na swoich policzkach dłonie Kuby odruchowo przymknęła oczy - co Ty tu robisz? Zosia pewno już u Ciebie jest..
- tak? - spojrzał się na nią zdziwiony - musieliśmy się minąć.. Ja...
- nic nie mów - wyszeptała cicho . niczego więcej nie potrzebowała tylko tego by po prostu ją do siebie przytulił....

Poszli do niej. usiedli na kanapie i do późna rozmawiali o wszystkich rzeczach, które się przydarzyło im podczas tego roku. Edyta wysłała sms do Stefana,że bierze wolne do końca tygodnia i wyłączyła telefon. Była zmęczona dyżurami, ale szczęśliwa wiedząc, że Kuba już nigdzie nie wyjedzie.
Nad ranem robili sobie śniadanie. Wygłupiali się , rzucali w siebie jedzeniem i oblewali napojami. W końcu ich usta zbliżyły się do siebie w długim i namiętnym pocałunku którego za nic nie mogli przerwać. na ten moment czekali kilkanaście lat, po krótkim prysznicu który wzięli razem przenieśli się do sypialni. Tam pokazywali sobie nawzajem, że ich piękne uczucie które trwało od studiów nie zgasło i nigdy nie zgaśnie....


Kuba z Edytą ułożyli sobie wspólnie życie. Byli szczęśliwi, ale również Zosi się powiodło . Zamieszkała w Stanach, dostała pracę w szpitalu i poznała tam Marca z którym po niedługim związku się pobrali....


Koniec.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzia
Administrator



Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 891
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tarnow/Krakow
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:02, 05 Kwi 2011    Temat postu:

no w końcu coś się ruszyło!

- Taa, nie koniec świata… - pod nosem burknęła Edyta – ale dla niej to będzie koniec świata
W czasie tej burzliwej wymiany zdań do lekarskiego weszła Bożenka, usiłująca się przebić przez podniesione głosy lekarzy:
- Sabina się obudziła – patrząc na Edytę, której te słowa sprawiły radość
Lekarka wyszła z zabiegowego i udała się w stronę sali dziewczyny. Nastolatka nadal blada na twarzy, spocona z trudnością łapiąc oddech leżała na łóżku podłączona do masy przewodów i kabli. Jej wzrok był smutny i wyrażał masę pytań, które chciała zadać lekarce jednak miała z tym problem.
- Cześć – Edyta jak zawsze uśmiechając się – poznajesz mnie? – na widok nie pewnego uśmiechu na twarzy dziewczyny i usiłujących się unieść do góry rąk aby się przytulić jak kiedyś
- Pa-pa-ni E-e-e-dy-edy-ta – z jej oczu zaczęły spływać łzy znów przeraziły ją dźwięki dobywające się z jej obolałej piersi.
Oczy dziewczyny były smutne, coraz większe ilości łez zbierało się w jej oczach, oddech był nadal przyspieszony i świszczący.
- Pamiętasz co się stało? – zapytała Edyta z troską w głosie
Dziewczyna nie odpowiadała, patrzyła na lekarkę czekając na kolejne jej słowa jak na zbawienie.
- Masz chore serce, musisz trochę odpocząć. Pomożemy Ci wyjść z tego.
- A-a-ale ja nie mogę tu zo-zo-stać. Ka-kaj-kajtek – chciała się podnieść ale grymas bólu przeszył jej twarz. Aparatura zaczęła piszczeć, Edyta patrząc raz na dziewczynę raz na aparaturę nie miała zadowolonej miny.
- Bożenka – do pielęgniarki znajdującej się w pomieszczeniu – powtórzymy badania troponina, morfologia i ob.
Tym czasem szpitalny oddział SOR. Ruch jak zwykle, gdzieś w kącie dwoje lekarzy przekomarzają się:
- No nieźle się powodzi – dziewczyna do chłopaka, który po raz kolejny dostał bukiet róż od wdzięcznej pacjentki
- Nie będę Cie badał – gdy dziewczyna zaczęła się bawić jego stetoskopem
- No uważaj, bo Ci jeszcze uwierzę!
- Panie doktorze jest pan potrzebny – przerywając tą rozmowę
- Beata nie mogłaś znaleźć lepszego momentu! – karcącym wzrokiem patrząc się na pielęgniarkę
- Niech już pan nie będzie takim romantykiem, doktorze! Bo w to nie uwierzę! – odcinając się pielęgniarka
-Leć, ale uważaj na kolejną pacjentkę!
- Uważam, przecież jestem lekarzem prawdopodobnie
- I to jakim – lekarka puszczając oko do Latoszka
- Wybitnym – z dużym uśmiechem na twarzy udał się do pacjenta
Za jednym z parawanów czekał wystraszony pyzaty, blond chłopczyk z sinym policzkiem i zapuchniętymi oczami od płaczu. Wystraszonymi oczyma wpatrywał się w lekarza, który po wysłuchaniu relacji policjantów zaczął przyglądać się siniakowi i opuchliźnie. Swoją latareczką świecił w oczy chłopca.
- No bohaterze, a teraz dasz sobie zrobić jeszcze kilka badan i pobrać krew? – patrząc na chłopca
- A coś za to dostanę?
Wszyscy zgromadzeni wokół chłopca wybuchnęli śmiechem.
- A kto Ciebie tego nauczył mądralo? – Latoszek zajmując chłopca, aby nie patrzył na rękę kiedy pielęgniarka pobierała mu krew.
- Sabina!
- A kto to jest Sabina?
- Moja siostra.
- Dobrą masz siostrę.
Z za pleców lekarza wyłoniła się Lena.
- Proszę – podając chłopcu dwa lizaki – byłeś super dzielnym bohaterem i w nagrodę możesz sobie wybrać, który chcesz smak.
- Colowego!
- Proszę i smacznego!
Kolejny grudniowy dzień zaczął się od ciężkiej narady w lekarskim.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
gwiazda0
fan



Dołączył: 13 Sty 2008
Posty: 412
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z pokoju bez klamek ;)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 0:13, 21 Wrz 2011    Temat postu:

no wiec...emm.. dzien dobry
chce powiedziec,że to moje pierwsze opowiadanie od..luchuhuhuuuu i pierwsze napisane w Niemcach
daje je na częsci bo tak mi bedzie lepiej je dopracowac.
jak sie nie podoba to bić, wiecej nie dam. albo postaram sie by to jakos inaczej wyszło. Miłego czytania :*



Kolejny rok i rozpoczęła się najpiękniejsza Pora Roku czyli Lato.
Kuba wrócił ze swoją żoną Zosią z podróży poślubnej, oboje byli szczęśliwym małżeństwem i stralali się o dziecko, ale tak naprawdę Kuba tęsknił za Edytą swoją poprzednią dziewczyną z która kiedyś był. Byli parą na studiach, jednak Kuba z nią zerwał i związał się z Zosią. Do dzisiaj żałuje tej swojej decyzji, chociaż bardzo by chciał nie mógł cofnąć czasu. Edyta wyjechała, zniknęła , jakby zapadła się pod ziemię.
Wrócił z żoną do pracy w Leśnej Górze. Był chirurgiem, ona anastazjologiem. Zaparkował auto obok czerwonego Audi. Zdziwiony wysiadł ze swojego auta patrząc się na auto.
- czyj to samochód?
Zapytała Zosia męża, ale Kuba jedynie wzruszył ramionami
- może to jakiegoś pacjenta?
- tak Kuba, auto pacjenta na parkingu dla pracowników.
Kuba westchnął. Zawsze jak cos powiedział źle, ona mu dokuczała. Inaczej było z Edytą. Ona zawsze się tak słodko wtedy uśmiechała,że sam z siebie się mylił nie raz. Weszli do szpitala, od razu do jego nozdrzy trafił słodki i delikatny zapach kobiecych perfum, były mu naprawdę znajome.
- fuj.. kto się tak wysmrodził?
Mruknęła zła Zosia idąc za mężem, który podążał do jednego z korytarzy gdzie stała winowajczyni tego zapachu. Kuba widząc swoją była narzeczoną stojąca w fartuchu na środku korytarza w białych idealnie dopasowanych spodniach i w fartuchu lekarskim czytała wyniki badan jakiegoś pacjenta i zadowolona rozmawiała z pielegniarką, po prostu zamarł tak samo jak Zosia widząc swoją byłą rywalkę.
- Ed.. Edyta?!
Zawołał ukochaną stojąc w miejscu. Piekna brunetka o brązowych oczach powoli się odwróciła i delikatnie się uśmiechnęła widząc Kubę. W głębi serca nadal go kochała, lecz nie dała tego po sobie poznać. Opuściła papiery i zaczęla niepewnie iść w jego stronę tak samo jak Kuba wyrywając dłoń z mocnego uścisku swojej żony. Po chwili zaczeli do siebie biec i rzucili się w ramionach. Edyta jedynie poczuła łze na swoim policzku a Kuba poczuł wściekłe spojrzenie żony za swoimi plecami.
- co Ty tu robisz?
Szepnął cicho Kuba do ucha Edyty.
- pracuje…a Ty?
- tez…
Edyta zamarła. Patrzyła się na Kube powoli się odsuwając
- wybacz , ja nie wiedziałam…
Zosia do nich podeszła i położyła dłoń na ramieniu ukochanego
- o.. Zosia.
Powiedziała tępo ogłupiała brunetka i spojrzała się na Kube a potem na dłon Zosi. Zauważyła obrączkę
- przepraszam… muszę isć..
Szepnęła odwracając się na pięcie i odeszła. Ucieszyła się,że zobaczyła Go po tak długim czasie, jednak coś ją w środku zabolało widząc obrączkę na palcu ukochanego mężczyzny i tamtej. Usiadła na krześle pod jakąs salą twarz ukrywając w swoich dłoniach. Nie płakała, nie miała już czym…

W tym samym czasie:
- co ona tu robi?
Warknęła Zosia do męża który patrzył się tylko w jeden punkt.
- nie wiem.. Stefana się spytaj on jest dyrektorem.
Warknął cicho idąc do pokoju lekarskiego się przebrać.

Przez cały dyżur miał wrażenie, że Edyta go omijała ale on jedyne co chciał z nią tylko i wyłącznie porozmawiać. Lecz sam do końca nie wiedział o czym. Westchnął smutno widząc jak po raz kolejny go omija szerokim łukiem. W koncu nie wytrzymał i złapał ją za dłon. Niechcący złapal ją dość mocno niż planował, aż syknęła
- dzisiaj o 19 w kawiarni przy ulicy Szkockiej.
Powiedział Kuba patrząc się w oczy Edyty które miała zełzawione
- nie nie będzie o żadnej 19 ni nic. Mam Cie w nosie a teraz puść do cholery bo to boli.
Kuba po chwili puścił jej dłon i pozwolił jej wyjsć ze szpitala. Miała koniec dyżuru on niestety jeszcze nie. Pobiegł na góre do pokoju lekarskiego gdzie miał doskonały widok na parking ale tylko zobaczył ją jak odjeżdża swoim czerwonym nowym Audi. Pobiegł do gabinetu dyrektora i swojego przyjaciela w jednym chciał adres Edyty , nie było go. Lecz na samym wierzchu było podanie Edyty. Rozejrzał się i szybko spisał jej adres na kartce a na drugiej napisał do niego by dał mu alibi na dzisiejszy wieczór.

- to wziąłeś ten dyżur?
Spytała smutna Zosie Kube gdy dał jej kluczyki do auta. Jej mąż pokiwal tylko głowa
- idz już zmęczona jestes.
Uśmiechnął się lekko nie chcąc trzymać więcej swojego następcy w szatni. Widząc,że Zosia odjechała szybko się przebrał i pobiegł pod adres który zapisał. Zobaczył przed bloskiem samochód Edyty.
Uśmiechnął się wesoło iw szedł do klatki. Wdrapał się na trzecie piętro i zastukał do drzwi.
Otworzyła mu ubrana w krótką przewiewną sukienkę. Uśmiechnął się lekko ale ona tylko mu odpowiedziała cichym warknięciem choć się cieszyła,że przyjechał.
- Edytko przepraszam… możemy porozmawiać?
- tak wejdź.
Szepnęła się idąc do salonu. Ustała na środku i poczekała aż podejdzie.
- masz coś mocniejszego?
Spytał szeptem wpatrując się w nią. Edyta spojrzała się na niego a potem na termometr, który wskazywał 32 stopnie w cieniu.
- no panie doktorze..pić w taki upał? Ale..a co mi tam.
Pokazała mu by usiadł a sama wlała do szklanek whisky. Uwielbiał go, sama też piła go od czasu do czasu gdy naszła ją taka ochota. Podała mu szklankę i cicho westchnęła
- proszę
Mruknęła cicho siadając na fotelu i założyła nogę na nogę. Kuba przez chwile milczał ale gdy się zdobył na odwagę ona wydawła się taka nieobecna. Siedziała na fotelu a wzrok miała wlepiony w pusta już szklanke. Kuba ustal i kunal przy niej
- co się stało?
Edyta podniosła głowe i spojrzała się w jego oczy
- co..?
Szepnęła łamiącym się głosem ale nie odpowiedziała na pytanie które zadała w odpowiedzi na jego pytanie. Podeszła do barku i wlała sobie jeszcze co z szybko wypiła
- nic się Kubusiu nie stało. A teraz łaskawie wróć do swojej żony.
Mruknęła zła wlewając sobie jeszcze. Nigdy Zosi nie lubiła, ale nie sądziła,że kiedyś odbierze jej ukochanego.
Kuba widząc jak ciągle pije zabrał butelke z jej dłoni i wypił wszystko jednym tchem. Gdy skonczył stłukł butelke i zaczął z wielką namiętnością całować usta swojej byłej narzeczonej. Przez chwilę pogłębiała jego żarliwy pocałunek lecz się zaraz opamiętała. Odwróciła się do niego by nie widział jej szczęśliwego uśmiechu
- napijmy się.
Szepnąl Kuba do ucha Edyty sięgając po butelkę wódki. Spojrzała się na niego uśmiechnięta
- ale bez kieliszków.
Zaśmiała się siadając na kanapie

Po godzinie byli w połowie drugiej butelki. Roześmiani rozmawiali ze sobą jakza dobrych czasów, lecz byli już nieźle napici. Kuba siedział bez koszuli a Edyta tylko w bieliźnie. Kuba nie mogąc już się powstrzymać zacząl najpierw całować udo Edyty idac z pocałunkami coraz wyżej aż w koncu natrafił na jej wargi, które namiętnie zaczął całować. Brunetka z rozkoszą pogłębiała jego pocałunki rozpinając i ściągając szybko jego spodnie.

Nie przejmowali się niczym. Ten namiętny wieczór i upojna noc należała tylko do nich.
Rano pierwsza obudziła się Edyta z ogromnym bólem głowy. Spojrzała się na swoje nagie ciało i na nagiego Kubę leżącego obok niej. Mruknęła cicho owijając się prześcieradłem i otworzyła okno chąc wywierzyć zapach seksu, który ciagą unosił się w powietrzu. Nie mogła uwierzyć,że to zrobiła, że się upiła, jeszcze z nim… walnęła pięścią w ścianę stojąc pod prysznicem .
Kuba gdy tylko się obudził szybko się ubrał i wyszedł z sypialni. Ustał na środku salonu rozglądając się. Zobaczył drzwi na których był przyklejony ładnie narysowany kwiatek, ale w tym samym czasie z łazienki wyszła Edyta. Spojrzeli się w sobie nawzajem w oczy i obydwoje milczeli.
- weź zimny prysznic.. dobrze ci on zrobi.
Powiedziała cicho chcąc nie chąc patrząc się na niego zatroskana. Kuba jedynie kiwnął głową i wszedł do łazienki zamykając za sobą drzwi. Edyta w tym czasie poszła do kuchni i przygotowała dla niego tosty z dżemem, które zawsze wcinał na kaca i dwie mocne kawy. Usiadła na szafce czekajac na niego. Zamyśliła się, lecz to nie trwało długo. Uśmiechnęła się do Kuby
- będę się już zbierał Edytko… ale pozwolisz,że to zjem. Uwielbiam twoje tosty.
Uśmiechnęła się lekko patrząc się jak je. Dopiła kawę i kubek postawiła n a stole.
- żałujesz?
Spytał Kuba Edytę gdy już skończył jeść.
- nie.. w gruncie rzeczy nic nie pamiętam, więc można to uznać jakby tego nie było, więc też nie mam czego żałować
Zarumieniła się delikatnie i speszona odwróciła wzrok.
- dobrze.. bo ja tez nie…
Podszedł do niej i pocałował ją w czoło
- widzimy się w szpitalu/
Pokiwała głową odprowadzając go do drzwi.
- jedź ostrożnie, proszę.
Uśmiechnęła się delikatnie i w odpowiedzi poczuła jak jego wargi łączą się z jej ustami w namiętym pocałunku. Po pewnej chwili się oderwali i z uśmiechem drzwi Edyta zamknęła. …
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Olga Bończyk Strona Główna -> Olga Bończyk naszymi oczami czyli fanart Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13
Strona 13 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin