Forum Olga Bończyk Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Prasa o Oldze Bończyk- TUTAJ NIE KOMENTUJEMY!!
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Olga Bończyk Strona Główna -> Olga Bończyk w prasie,
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
nisza
nowy



Dołączył: 31 Maj 2009
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 9:53, 05 Lip 2009
PRZENIESIONY
Nie 12:05, 05 Lip 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

***
Nisza, artykuly o koncertach w ktorych udzial bierze p. Olga dodajemy do "Artykuły i wywiady". Jesli zas artykul ukazał sie w gazecie to dodajemy do "Olga Bończyk i gazety"

Alisha
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzia
Administrator



Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 891
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tarnow/Krakow
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:27, 11 Lip 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

źródło: Temi z 08.07.2009
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Logan
nowy



Dołączył: 20 Lip 2009
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zachodniopomorskie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 22:33, 20 Lip 2009
PRZENIESIONY
Pią 16:27, 24 Lip 2009    Temat postu:

W Tele Tygodniu jest wywiad z Olgą.

A tutaj słowo w słowo z tego wywiadu: [link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Logan dnia Pią 1:12, 24 Lip 2009, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
andzia
Administrator



Dołączył: 12 Sty 2007
Posty: 891
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tarnow/Krakow
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:05, 11 Sie 2009    Temat postu:

mmpoznan.pl napisał:
Mali pacjenci i uczestnicy Programu Rehabilitacyjnego "Dźwięki Marzeń" Fundacji Orange spotkali się z Olgą Bończyk, aktorką promującą wczesne wykrywanie wad słuchu.


a poniżej cały artykuł:

[link widoczny dla zalogowanych]


a teraz czas na stare artykuły:

PANI DOKTOR

Olga Bończyk : Chyba każda kobieta czasami ucieka się do jakichś sztuczek. To typowa dla kobiet cecha, a ja przecież jestem kobietą
Pamiętasz moment, w którym zdecydowałaś, że zostaniesz aktorką?
Już jako mała dziewczynka popisywałam się przed koleżankami lub rodzicami i udawałam, że stoję na scenie i śpiewam lub gram w teatrze. Zawsze marzyłam o tym, by występować przed ludźmi. Oczywiście ucząc się w szkole muzycznej, z każdym dniem podsycałam w sobie to marzenie i kiedy zdałam maturę, wiedziałam już, że nie chcę zostać pianistką. Czułam, że moje miejsce jest na scenie, lecz nie wiedziałam, czy moja droga to śpiewanie czy aktorstwo...

Rodzice też tego chcieli?
Z reguły doradzają swoim dzieciom bardziej konkretne zawody.
Pozwolili mi uczyć się w szkole artystycznej, musieli zatem liczyć się z tym, że moja droga zawodowa będzie związana ze sceną. Rodzice zawsze cieszyli się z moich sukcesów i wierzę, że nigdy nie żałowali swojej decyzji.

Aktorzy czasami użyczają swojego głosu postaciom animowanym. Twoje nazwisko często słychać na zakończenie kreskówek...
Kiedy przeniosłam się do Warszawy, dubbing był moją pierwszą pracą. Przez wielu kolegów ten rodzaj aktorstwa nie był traktowany zbyt poważnie. Wkrótce jednak okazało się, że największe światowe gwiazdy kina użyczają swoich głosów w kreskówkach i jeszcze robi się dookoła tego dużo szumu. Dziś w kreskówkach grają nasi najwięksi aktorzy i są z tego dumni. Cieszę się z tego, bo to naprawdę ciężka praca, a nie każdy aktor potrafi sprostać zadaniom stawianym podczas udźwiękowiania filmu. Aktor grający na scenie ma do dyspozycji głos, mimikę, gest i ciało, by wyrazić swoje emocje. Wszystko trzeba zagrać głosem. To naprawdę trudna sztuka.

Głos to ważny element w pracy aktora, ty jednak potrafisz mówić także bez głosu. Znasz język migowy.
Tak, moi rodzice nie słyszą. Języka migowego nauczyłam się zupełnie naturalnie, tak jak mówionego.

Grasz lekarkę w najpopularniejszym polskim serialu "Na dobre i na złe". Do ekipy dołączyłaś w czasie, kiedy serial był już dobrze znany. Było ci trudniej czy łatwiej?
Dołączyłam po 1,5 roku i nie ukrywam, że było mi bardzo ciężko choćby z dwóch powodów. Główne postacie serialu to gwiazdy polskiego kina mające na swoim koncie wiele wspaniałych ról, natomiast ja dopiero debiutowałam. Dorównanie im przerażało mnie od samego początku. Drugi powód to fakt, że byli oni już świetnie zgrani z ekipą filmową, doskonale poruszali się w "szpitalnej rzeczywistości", ja natomiast musiałam w przyspieszonym tempie nauczyć się wszystkiego, tak aby nie opóźniać pracy. Pierwsze dni były dla mnie ogromnym stresem, choć aktorzy i ekipa byli naprawdę wspaniali i starali się pomagać mi w każdej sytuacji. Nie zapomnę wieczoru, kiedy wróciłam do domu po pierwszym dniu pracy na planie. Byłam tak zmęczona, że nie miałam siły zdjąć z siebie płaszcza.

Na początku twoja postać nie była zbyt pozytywna. Parze głównych bohaterów groził rozpad pożycia za twoją sprawą...
Moja postać została właśnie po to wprowadzona do filmu. Moim zadaniem było zagrać ją tak, by widzowie uwierzyli, że Kuba mógłby dla takiej kobiety jak Edyta zdradzić Zosię. Scenarzyści jednak powoli starają się pokazać Edytę z innej, cieplejszej strony. To dla mnie kolejne wyzwanie, bo Edyta dzięki temu staje się bardziej kolorowa, niejednoznaczna.

A nie spotykały cię z tego powodu nieprzyjemności ze strony fanów?
Wręcz przeciwnie. Panowie, którzy mnie zaczepiali, zapewniali, że oni w przeciwieństwie do Kuby nie zrezygnowaliby z takiej okazji.

Nie boisz się zaszufladkowania, tego że w świadomości ludzi pozostaniesz lekarką a nie aktorką?
Do tej pory nie zdarzyło mi się, by na ulicy ktoś zwracał się do mnie jak do lekarza. Jeśli nawet usłyszę "dzień dobry pani doktor" to wiem, że to tytko żart.

Ile z ciebie jest w Edycie?
Niewiele, choć muszę przyznać, że Edyta nauczyła mnie kilku rzeczy. Nauczyła mnie wierzyć we własne siły, pewności siebie i życiowego optymizmu. Tak, optymizmu zawsze mi brakowało. Ale zdecydowanie odcinam się od rozbijania małżeństw.

Twoja bohaterka ma na nazwisko Kuszyńska. To specjalny zabieg? Jesteś tam dla KUSZENIA personelu lekarskiego?
To zabawne, ale nigdy nie myślałam o etymologii tego nazwiska, choć przyznaję, że podsunięta przez ciebie zbieżność się nasuwa. O to należałoby za pytać scenarzystkę Ilonę Łepkowską, ona wymyśliła tę postać.

W życiu prywatnym często kusisz?
Jestem szczęśliwa w swoim małżeństwie, więc nie mam powodu kusić innych mężczyzn. Przyznaję jednak, że jako kobieta używam czasem swoich kobiecych sztuczek. Każda z kobiet czasami to robi.

Źródło: "Maxim" nr 11(19) listopad 2002, s. 5, 44-50.

Olga Bończyk Kiełbasa w dowód uznania

Rozmowa z warszawską aktorką Olgą Bończyk.


Anna Machowska: Większość ludzi postrzega cię tylko jako aktorkę, ale w rzeczywistości masz zupełnie inny zawód, prawda?

Olga Bończyk: Z wykształcenia jestem muzykiem, absolwentką Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Dopiero w czasie studiów podjęłam decyzję, że chciałabym być aktorką, a nie pianistką. Ale wykształcenie mi zostało, więc łączę te dwie drogi artystyczne, każdą traktuję bardzo poważnie i profesjonalnie. Każda z nich jest dla mnie ważna.

W maju ukazała się twoja nowa płyta zatytułowana "Piosenki z klasą". Jakie utwory na niej znajdziemy?

Są tam głównie piosenki filmowe. Ich zaletą jest fakt, że zostały przetłumaczone na język polski, w większości specjalnie dla mnie. Po raz pierwszy w polskiej wersji można usłyszeć np. "Over the Rainbow", czyli "Ponad tęczą", wielki przebój, który Judy Garland śpiewała w "Czarnoksiężniku z Ozz".

Nie bałaś się zmierzyć z piosenkami, które wiele osób zna? Porównań z pierwszymi wykonawcami jak Marylin Monroe czy Liza Minelli?

Mam za sobą dobry warsztat wokalny i myślę, że mogłam sobie pozwolić na taki repertuar. W przyszłym roku będę obchodzić dwudziestolecie zawodowej pracy na scenie. To pozwala mi na takie odważne decyzje.

Pochodzisz z Wrocławia. Co zdecydowało o tym, że dziś mieszkasz w Warszawie?

Praca. Tylko i wyłącznie. Myślę, że im wcześniej człowiek się zdecyduje opuścić rodzinne gniazdo, tym łatwiej mu się przystosować do nowego miejsca. Wyprowadziłam się będąc jeszcze na studiach, krótko przed obroną. Wyjechałam, bo miałam w Warszawie już kilka propozycji zawodowych. Otwierały się przede mną nowe drzwi i stwierdziłam, że warto spróbować. Myślę, że dobrze wykorzystałam ten czas i to dziś procentuje. Absolutnie nie żałuję. Choć tęsknię za Wrocławiem, bo zostawiłam tam przyjaciół. Według mnie to najpiękniejsze miasto w Polsce, ma niepowtarzalną atmosferę.

W jednym z odcinków "Na dobre i na złe", gdzie grasz doktor Edytę Kuszyńską, posługiwałaś się językiem migowym. To była tylko gra, czy faktycznie znasz ten język?

Znam i to bardzo dobrze. Moi rodzice nie słyszeli, w związku z tym musiałam się go nauczyć, aby się z nimi porozumiewywać. Nie urodzili się głusi, stracili słuch w wyniku choroby. Jestem im wdzięczna, że zadali sobie ogromny trud i pomimo swojej głuchoty posłali mnie i brata do szkoły muzycznej. Mirek jest dziś wybitnym skrzypkiem. Gra u Agnieszki Duczmal w Poznaniu.

Aktorzy często opowiadają, że spotykają, ich dowody sympatii ze strony widzów. Przytrafiają ci się też takie sytuacje?

Jak najbardziej! Nawet takie dość nietypowe. Jak dziś pamiętam historię, która wydarzyła się na parkingu samochodowym. To był grudzień, zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Wsiadałam właśnie do swojego auta, a mężczyzna, który zaparkował obok przekładał skrzynki w bagażniku. Spojrzał na mnie i wykrzyknął: "O Boże, pani Olga Bończyk!". Pomiędzy jednym a drugim "och" powtarzał, że bardzo chciałby mi coś dać w dowód uznania i sympatii. Po czym wyjął z jednej z tych skrzynek długą kiełbasę, krakowską podsuszaną. Okazało się, że pracował w zakładach mięsnych....

***

Olga Bończyk - absolwentka Akademii Muzycznej im. K. Lipińskiego we Wrocławiu. Po maturze w 1986 r. związała się z zespołem "Spirituals Singers Band", który jak dotąd jako jedyny w Polsce profesjonalnie wykonuje muzykę spirltual igospel. Przez blisko 9 lat koncertowała z zespołem po całej Europie. W tym czasie nagrali wiele płyt i zdobyli prestiżowe nagrody] w Polsce i za granicą. W czasie studiów współpracowała też z jazzowym zespołem "Salted Peanuts". We Wrocławiu grała w Teatrze Polskim i Teatrze Współczesnym. W 1995 r., przeniosła się do Warszawy wiążąc swoje życie artystyczne przede wszystkim z teatrem, filmem, dubbingiem i muzyką. Rola Edyty Kuszyńskiej w "Na dobre i na złe " była jej debiutem filmowym.

Źródło: Anna Machowska, Panorama Leszczyńska, 30 grudnia 2005

Wysłany: Czw 22:06, 15 Cze 2006 Temat postu:
Przez wiele lat nie mogłam zaistnieć w filmie i telewizji. Brakowało mi siły przebicia i determinacji. Trzeba być bardzo silnym psychicznie i pewnym siebie, żeby nie przejmować się porażką i uparcie walczyć o swoje. Ja taka nie jestem - mówi Olga Bończyk, grająca anestezjolog Edytę Kuszyńską w serialu "Na dobre i na złe".

Rola doktor Edyty jest jej filmowym debiutem. Już po paru odcinkach przestała być aktorką anonimową. Widzowie swoją sympatię okazywali czasem w zaskakujący sposób. Kiedyś zauważona przez dostawcę wędlin dostała od niego kiełbasę jako wyraz uwielbienia. Lekarze często zapraszają ją na swoje kongresy, gdzie występuje z recitalem. Po koncercie zawsze pytają o jej faktyczną wiedzę medyczną. W jednym z odcinków aktorka użyła języka migowego. Nie musiała uczyć się go dla potrzeb roli. Zna go tak dobrze jak mowę. Jej rodzice byli głusi. Ojciec stracił słuch w wyniku choroby,
matka - wypadku. Ich wrocławski dom był jednak pełen dźwięków. Oboje z bratem uczyli się muzyki.

- Rodzice długo zastanawiali się, czy posłać nas do szkoły muzycznej. Mama obawiała się, że będzie to postrzegane jako kompensacja jej kalectwa. Poza tym nie chciała, żebyśmy tracili dzieciństwo. Nauka gry na instrumencie pochłania większość czasu. Poza tym trzeba szczególnie dbać o ręce, np. gra w siatkówkę jest wykluczona - opowiada Olga Bończyk.

Skończyła wydział wokalno-aktorski wrocławskiej Akademii Muzycznej. Śpiewała w jazzowym zespole Spirituals Singers Band. Po przyjeździe do Warszawy zajmowała się dubbingiem, występowała w Teatrze Rampa. W Romie była Gigi w musicalu "Miss Saigon".

- Moim największym marzeniem było zagranie w filmie. Zapisałam się do agencji aktorskiej. Przez pierwsze parę lat wysyłano mnie na castingi do reklamówek. Myślałam, że po takim okresie "próbnym" dostanę propozycję filmową. Przeliczyłam się - wspomina aktorka.

Przesłuchania do serialu "M jak miłość" także zakończyły się niepowodzeniem. Rolę dostał kto inny. Jednak właśnie wtedy Olgę Bończyk zauważyła Ilona Łepkowska, scenarzystka m.in. "Na dobre i na złe".

- Miałam nadzieję, że kiedy pojawię się w tak popularnym serialu, posypią się propozycje. Niestety do tej pory zagrałam tylko w jednym filmie - "Duchu gór". Wierzę, że to się zmieni. Bardzo brakuje mi pracy w teatrze, która moim zdaniem daje aktorowi największą szansę na rozwój i doskonalenie warsztatu.

W czerwcu we wrocławskiej Piwnicy Świdnickiej odbyła się premiera recitalu aktorki, podczas którego śpiewała m.in. filmowe hity, takie jak "Kabaret" czy "New York, New York". Od września planuje koncerty z tym repertuarem. Przygotowuje się także do nagrania płyty.

Źródło: Kamila Syroka, Rzeczpospolita, 2 sierpnia 2002

"Moszczę się w domu jak ptak w gnieździe"
- Nikt nigdy mnie nikomu nie polecał, nie protegował. Wszystko zawdzięczam tylko sobie. I to mnie cieszy - mówi OLGA BOŃCZYK.
«Drobna brunetka o miłym, zniewalającym uśmiechu - od razu budzi sympatię. Jest skromna i naturalna. Podkreśla, że kocha swoją pracę, ale siłę daje jej dom.
Barbara Staśko: Niedawno ukazał się pani nowy album pt. "Sztuka kochania", śpiewa tam pani w duecie z Dariuszem Kordkiem. Jakie są te piosenki?
Olga Bończyk: To piękne utwory o miłości, napisane przez polską poetkę Jadwigę Has. Pochodzą one z musicalu pod tym samym tytułem. Ale to nie jest moja autorska płyta, o której marzę! Nagrałam ze swoimi muzykami recital piosenek filmowych, ale ciągle szukam wydawcy.
Muzyka to pani wielka miłość?
Od przedszkola! Jako sześciolatka trafiłam w rodzinnym Wrocławiu do szkoły muzycznej. Miałam być pianistką, ale wolałam śpiewać. Występuję publicznie już od dwudziestu lat. Wiele zawdzięczam rodzicom. Oboje byli niesłyszący, ale bardzo starali się zrekompensować mnie i bratu to, czego los ich pozbawił. Nie odcinali nas od świata dźwięków. Przeciwnie - bardzo zachęcali do uprawiania muzyki.
A gdzie teraz pani śpiewa?
Występuję z recitalami. Gram też w warszawskich teatrach - w "Sztuce kochania", a także w "Sztukmistrzu z Lublina" i "Wielkiej wodzie" z piosenkami Agnieszki Osieckiej.
Największą popularność przyniosła pani jednak rola doktor Edyty w serialu "Na dobre i na złe". Rozpoznają panią ludzie na ulicy?
O, tak. W aptekach np. często się zdarza, że pytam o jakiś lek, a pani farmaceutka na to odpowiada: "Jest na receptę, ale przecież pani sama może ją sobie wypisać, będąc lekarzem!". Bardzo lubię grać tę postać.
Niektórzy artyści muszą całkowicie zmieniać otoczenie, np. wyjeżdżać, by po ciężkiej pracy "ładować akumulatory". Jak jest w pani wypadku?
Najlepsze pomysły zawodowe przychodzą mi w domu! Tam wymyślam nowe projekty, pracuję nad rolami i piosenkami. Jestem pracoholiczką. Dla mnie wyjazd na urlop to prawdziwa męczarnia, bo mam wrażenie, że tracę czas. Z domu czerpię siłę. Lubię mościć się w nim jak ptak w gnieździe. Nie potrafię funkcjonować, będąc w stanie zawieszenia. Muszę mocno stać na nogach. I to poczucie bezpieczeństwa daje mi dom, moje własne miejsce na ziemi. Bardzo więc dbam o to, by było w nim ładnie i przytulnie.
Mieszka pani wraz z mężem, Tomkiem, w domu z ogrodem pod Warszawą. To mnóstwo metrów do sprzątania, wiele ciężkiej pracy trzeba też włożyć w ogród...
W sprzątaniu pomaga nam przychodząca pani. A ogród? Najtrudniej jest teraz, wiosną.
Ciągle trzeba coś pielić, grabić, kopać, sadzić. Ale jak wszystko zaczyna kwitnąć, jest pięknie! Lubimy oboje siadywać tam w otoczeniu naszych zwierząt moich dwóch kotów i Tomka psa.
Pani ulubiony kącik w waszym domu?
Sypialnia. Dom był urządzany przez męża, ale sypialnię sama malowałam na pomarańczowo metodą przecierki.
Miło jest usiąść we dwoje do stołu. To bardzo zbliża ludzi. Macie na to czas?
Dbam, żebyśmy jedli wspólnie choć jeden posiłek dziennie. Bardzo lubię biesiadować, rozmawiać, delektować się jedzeniem. A mąż ceni domową kuchnię.
Nic w tym dziwnego! Pani podobno fantastycznie gotuje.
Nieskromnie powiem, że tak ludzie mówią. Nasi przyjaciele i znajomi cenią mnie za oryginalność przepisów. Bardzo lubię w kuchni eksperymentować. Ale zawsze jest to zdrowe jedzenie. Z dużą ilością warzyw i owoców.
Jesteście małżeństwem dopiero od półtora roku. Wasz ślub byt nietuzinkowy... Bardzo miło to wspominam. Byłam wtedy na koncertach z orkiestrą Zbyszka Górnego w Chicago, gdy niespodziewanie Tomek porwał mnie do Las Vegas i tam przed urzędnikiem powiedzieliśmy "yes".
A Jaki jest wasz dzień powszedni?
Docieramy się. Tomek pracuje jako radiowy dziennikarz sportowy. Jesteśmy zupełnie innymi ludźmi. On jest wiecznie w ruchu. Lubi podróżować. Jeździ po świecie, na mecze i zawody. Ja, jako zagorzała domatorka, nie lubię żadnych imprez masowych. Nawet przyjęcia wolę domowe, kameralne.
Kłócicie się czasem?
Jeszcze na to za wcześnie! A mówiąc serio, Tomek na wszystko reaguje spontanicznie i ewentualne problemy załatwia od ręki. Ja jestem bardzo łagodna i nigdy nie krzyczę, nawet nie podnoszę głosu. Czasem tylko, gdy coś mi się nie podoba, mówię spokojnie, że mi przykro. Albo też zamykam się w sobie. Może jednak lepiej by było, gdybym umiała głośno wyrażać swoje pretensje?
Najczęściej do własnego gniazda przenosimy wzorce z domu rodzinnego. A jaki był pani dom?
Pełen miłości. Tolerancyjny. Mama była osobą niezwykle ciepłą i bardzo mądrą. Ludzie do niej lgnęli i ciągle ją odwiedzali. Dla wielu była wręcz kimś w rodzaju spowiednika. Mam nadzieję, że udało mi się uszczknąć trochę z jej dobroci, że umiem być wobec innych osób równie życzliwa, jak ona była.
Z czego w swoim życiu jest pani najbardziej zadowolona, pani Olu?
Z mojej pracy! Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo robię to, co kocham: śpiewam, gram, występuję na scenie. Zawsze o tym marzyłam! Być może nie wspięłam się na sam szczyt, ale cenię sobie to, co osiągnęłam. Sama. Nikt nigdy mnie nikomu nie polecał, nie protegował.
Wszystko zawdzięczam tylko sobie. I to mnie cieszy.»

Źródło: "Moszczę się w domu jak ptak w gnieżdzie" Barbara Staśko Świat Kobiety nr 8/12.04 14-04-2005


Olga Bończyk wyszła za mąż. Za kogo? Za dziennikarza radiowej Trójki Tomasza Gorazdowskiego. O miłości, która ich samych zaskoczyła, pisaliśmy już w Gali. Miłość miłością, ale ślubu nie planowali.

To znaczy ona nie planowała. Niedawno się rozwiodła i była trochę zrażona do małżeństwa. Gdy wyjechała do Stanów Zjednoczonych na koncerty, Tomek w tajemnicy podążył za nią. To był dopiero początek niespodzianek!

GALA: Czy to prawda, że wyszłaś za mąż?

OLGA BOŃCZYK: I to w Las Vegas!

GALA: Żartujesz?!

OLGA: Wcale nie. Przeżyłam szok, samą mnie to zaskoczyło, bo z Tomkiem nigdy nie rozmawialiśmy o ślubie. Zwłaszcza że chwilę wcześniej się rozwiodłam i o małżeństwie myślałam mniej niż o innych rzeczach. Odzyskałam wolność i myślałam, że może z kolejnym ślubem to sobie trochę poczekam, że nie ma się co spieszyć.

GALA: A może nigdy, a może w luźnym związku? Czyli nie wiedziałaś, że weźmiesz ślub?

OLGA: Wyobraź sobie, że nie! Wyjechałam na cztery dni na koncerty do Chicago. Występowałam z orkiestrą Zbyszka Górnego. Tomek dzwonił do mnie codziennie rano. W dniu wyjazdu też rozmawialiśmy, prosiłam go nawet, żeby przeczytał mi coś z mojego kalendarza, gadaliśmy o pogodzie w Warszawie i planach wyjazdu w Bieszczady. Razem z Małgosią Kożuchowską, już spakowane, czekałyśmy na wyjazd na lotnisko. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Nie spodziewałyśmy się gości. Otwieram, a w drzwiach stoi Tomek. "Przywiozłem ci kalendarz. Chyba zdążyłem?" - usłyszałam. Kompletnie mnie zamurowało. A potem poprosiłam o wyjaśnienie. Okazało się, że Tomek jest już w Chicago od dwóch dni i zabiera mnie w wielką podróż. Był bardzo tajemniczy. Powiedział, że porywa mnie gdzieś na 10 dni. Dopiero w samolocie okazało się, że lecimy do Las Vegas. To miasto kojarzyło mi się z kasynami, utraconymi fortunami, szczęśliwymi wygranymi i... upałem. Jakoś nie ze ślubem. Zamieszkaliśmy w ogromnym, błyszczącym hotelu-kasynie Ekscalibur, który ma kształt zamczyska. Otoczył nas świat kiczu: niebiesko-różowe światła, wszystko się świeciło i kręciło. Po prostu Las Vegas.

GALA: Niczego się nie domyślałaś?

OLGA: Myślałam, że to taka podróż, chwila dla nas, fantastyczna wycieczka. Rano, przy śniadaniu, Tomek był bardzo zdenerwowany. Coś chował w kieszeni. O, pomyślałam, pewnie ma dla mnie kolejny prezent. Wreszcie wydusił, że zwykle robi się to przy uroczystej kolacji ze świecami, a my tu przy śniadaniu, nad jajecznicą z bekonem, ale chciał, żeby było tak niekonwencjonalnie. Wyjął pudełeczko, a w pudełeczku były dwie obrączki. Uuu, pomyślałam, to poważniejsza sprawa. I strasznie się popłakałamGALA: I powiedziałaś "tak"?

OLGA: Pomyślałam: I co tu teraz zrobić? Gdyby to było w Polsce, to może powiedziałabym: Zastanówmy się, porozmawiajmy. A tu jesteśmy tak daleko, on przejechał tyle kilometrów. Co robić? Zgodzić się! I zgodziłam się. - Ucieszył się i powiedział: "To jedźmy, bo za pół godziny ślub!". Zatkało mnie. Zaraz, zaraz, tutaj mamy wziąć ślub? "Przecież w Las Vegas wszyscy biorą ślub" - odpowiedział.

GALA: W Polsce byś Tomkowi odmówiła?

OLGA: Nie, ale bym się zastanowiła, omówiła wszystko, przygotowała do myśli, że będę mężatką. Pomyślałabym o jakimś miłym dniu, o ładnej sukience.

GALA: Nie miałaś żadnej sukienki?

OLGA: Tam ślub bierze się w tym, co się ma na sobie. Można, oczywiście, zamówić ślub z pompą, z limuzynami, przebrać się za Elvisa Presleya, wziąć ślub nago, w taksówce. Nasz odbył się tak szybko, że nie było czasu na przebieranki. Byłam ubrana w zwykłą sukienkę, miałam na sobie traperki. Tomek był w dżinsach. Ale limuzyna była.

GALA: Gdzie braliście ślub?

OLGA: Najpierw pojechaliśmy do takiego dziwnego urzędu stanu cywilnego. W mało ciekawym wieżowcu ustawia się kolejka ludzi w różnym wieku i różnych nacji. Przed nami byli ludzie z Indii, za nami Szwedzi. Przy stoliku wypełnia się deklaracje i idzie do pomieszczenia, które wygląda jak nasza poczta. W boksach za szklanymi szybami siedzą urzędnicy i wpisują dane osób, które postanowiły się pobrać. Dostaliśmy certyfikat małżeństwa, uiściliśmy odpowiednią opłatę. Potem z tysiąca miejsc, jakie są w Las Vegas, mogliśmy wybrać to, w którym chcemy wziąć ślub. Trafiliśmy do Garden of Love, czyli Ogrodu Miłości.

GALA: Pięknie się nazywało!

OLGA: Cały czas się śmiałam. Wydawało mi się, że śnię. Nie docierało do mnie, w czym biorę udział. Ogród Miłości okazał się pomieszczeniem wielkości garażu, z fototapetą na ścianie, pełno było sztucznych kwiatów i kaskad z szemrzącą wodą. Ślubu udzielał nam facet ze sztucznym uśmiechem. Pamiętałam z filmów, że mówi się: "I do". Wzięliśmy się za ręce. Ślub trwał dwie minuty i nie mówiliśmy "I do", tylko "yes". Wymieniliśmy się obrączkami. Pan stwierdził, że już jesteśmy małżeństwem i możemy się pocałować. Tak staliśmy się mężem i żoną.

GALA: I co dalej?

OLGA: Od razu pojechaliśmy w podróż poślubną. Oczywiście nie wiedziałam dokąd, ale Tomek miał wszystko zaplanowane. Byliśmy w Nevadzie, więc oglądaliśmy kaniony. Na koniec zostawiliśmy sobie Wielki Kanion. Zatrzymywaliśmy się w różnych motelikach. Jedliśmy jak kowboje: potężne steki i frytki. Któregoś ranka Tomek postanowił przejrzeć w aparacie cyfrowym nasze zdjęcia ślubne. Nagle usłyszałam niecenzuralne "o, k..." i okazało się, że skasował wszystkie pamiątki. Śmiałam się przez kwadrans. Potem wróciliśmy do Las Vegas. To niezwykłe miasto. W dzień jest koszmarem, ale nocą ożywa. Wszystko się zapala, błyszczy, wiruje i nęci. W hotelu Venecian na drugim piętrze zbudowano ulicę wenecką. Kanałami pływają gondolierzy, nad brzegiem stoją pałace i kamienice weneckie, a sufit jest tak zrobiony, że masz wrażenie, że świeci włoskie słońce.

GALA: A kasyna cię nie nęciły?

OLGA: Mnie to kompletnie nie kręci. Tomka przeciwnie. Chciał zaszaleć, ale potem stwierdził, że albo ma się szczęście w miłości, albo w kościach. I budżet został ocalony.

GALA: Czy Tomek zawsze ma takie szalone pomysły?

OLGA: Opowiem ci historię, która się wydarzyła na dwa miesiące przed wyjazdem do Stanów. Tomek wymyślił, że pojedziemy na weekend do Białegostoku. Powiedział, że będziemy chodzić po lesie. Wzięłam kurtkę puchową, jakieś spodnie, buty do łażenia. Wyruszyliśmy i Tomek przywiózł mnie na lotnisko. "Co ty kombinujesz? Lecimy do Białegostoku samolotem?" - już czułam, że coś się święci. Okazało się, że lecimy do Barcelony. A w Barcelonie jest około 20 stopni ciepła. Zaczęłam histeryzować, że mam kurtkę puchową i stare spodnie. Tomek jednak mnie dopakował, wziął lekkie rzeczy. Czekam na kolejną niespodziankę.

GALA: Czy ślub jest ważny w Polsce?

OLGA: Tak. O tym Tomek też pomyślał. W polskim urzędzie stanu cywilnego musieliśmy złożyć akty urodzenia i certyfikat z USA.

GALA: Jak powiadomiliście o ślubie rodzinę i przyjaciół?

OLGA: Po powrocie powiedziałam Tomkowi, że chciałabym zobaczyć, jak mówi o ślubie swoim rodzicom. No to patrz - powiedział. Pojechaliśmy do nich. Zapytał mamę: "Masz synową?". "Nie" - odpowiedziała, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza. "No to już masz" - oznajmił. Rodzice wykazali się poczuciem humoru i strasznie się ucieszyli. Mama Tomka stwierdziła, że teraz już powinnam być pewna - nie będę się nigdy z nim nudzić. Ja swojemu bratu też jakoś wytłumaczyłam ten zwariowany pomysł. Przyjaciołom musimy się tłumaczyć i opowiadać o szalonym małżeństwie w Las Vegas. Niektórzy mają pretensje, że nic nie wiedzieli. I ciągle pytają, kiedy impreza.

Rozmawiała Dorota Wellman

Źródło: Gala, Nr 4, od 19 do 25 stycznia 2004

Wyszła za Jacka w prima aprilis. Nie był to żart. Natomiast żartem z gatunku nieśmiesznych jest plotka o rozpadzie ich małżeństwa. Olga nie rozstaje się z mężem!

Popularność przyniosła jej postać Edyty w serialu "Na dobre i na złe". Teraz kręci film o niesłyszących (jej rodzice byli głuchoniemi), przymierza się do roli w gatunku science fiction. A jednak mocno stąpa po ziemi: zdobyła sponsora na nagranie płyty i została twarzą firmy Soraya. Tymczasem na językach jest jej prywatność.

Gala: Podobno masz z kimś romans?Olga Bończyk: Ja mam romans? Broń Boże! Nigdy by mi przez myśl nie przeszło. Ostatnio nocował u mnie kolega muzyk. Mojego męża nie było w domu, bo dwa miesiące pracował we Wrocławiu. Obcy mężczyzna w domu samotnej kobiety. Ten szczęśliwy ojciec małej Karolinki i przykładny mąż Magdy zażartował sobie: - Dlaczego ja śpię w innym pokoju? Odpowiedziałam, że sumienie musiałabym sobie wypruć z serca. Nie potrafię romansować. Nie mogłabym odebrać komuś męża, ojca. Dopóki jestem w związku i wierzę, że małżeństwo ma sens, nie interesuje mnie nikt inny.

Gala: Skąd więc się wzięły takie plotki, że rozstałaś się z mężem?

O.B.: Jesteśmy aktorami, którymi od czasu do czasu interesują się gazety. Niestety, okazało się, że padliśmy ofiarą nieautoryzowanych artykułów, w których osoby piszące dopuszczają się manipulacji. Nie mamy na to wpływu. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała się teraz tłumaczyć z tego, że na jakiejś premierze lub bankiecie byłam z własnym mężem.

Gala: Z czym ci się kojarzy prima aprilis?

O.B.: Z rocznicą ślubu - ósmą.

Gala: Te osiem lat - udane czy zmarnowane?

O.B.: Udane. Przyjechałam za mężem do Warszawy, która dała mi wszystko, czego nie mógł mi dać Wrocław. Wspaniałe lata, które spędziłam z Jackiem, nauczyły mnie szacunku do drugiego człowieka. Małżeństwo to tolerancja, kompromisy. W życiu nie podnieśliśmy na siebie głosu. Potrafiliśmy siąść, zrobić sobie kawę, napić się wina i omówić problemy. Nie przerzucać odpowiedzialności, nie milczeć.

Gala: Ciche dni?

O.B.: Rzadko, a jeżeli były, to przeze mnie. To Jacek podchodził i mówił: - Proszę, porozmawiaj ze mną i miejmy to za sobą.

Gala: Kłócicie się o pracę?

O.B.: Spieramy się o kształt artystyczny tego, co robimy razem. Nigdy nie wtrącamy się do tego, co robimy osobno. Jedyna rzecz, o którą się spieraliśmy, to były sesje zdjęciowe w domu. Jacek twierdził, że nie powinniśmy ich robić, bo to jest nasza twierdza, nasz azyl. Dziś wiem, że miał rację.

Gala: Czy Jacek jest zazdrosny o twoją pracę i popularność?

O.B.: Dla mnie zawód aktora bardzo ściśle łączy się z widzem i oklaskami. Bez tego nie ma aktora. Im więcej widzów, tym ten zawód ma większy sens. Jacek twierdzi, że mógłby grać nawet dla jednego człowieka.

Gala: Nie odpowiedziałaś mi: czy jest zazdrosny?

O.B.: Myślę, że nie. Przecież ma wspaniałe osiągnięcia. Łączy nas droga życiowa, ale zawodowo nie idziemy tą samą ścieżką. Może moja praca jest bardziej medialna, ale to ja jemu zazdroszczę jego płyt.


Gala: Macie za sobą kryzysy?

O.B.: Jak każde małżeństwo. Parę lat temu Jacek miał falę sukcesów, zwyciężał na festiwalach, a ja siedziałam w domu i gorzkniałam. Uprzykrzałam mu życie. Czułam się niedowartościowana. Mieliśmy swoje małe potyczki, ale mijały 3-4 miesiące i nasze życie nabierało nowego oddechu.

Gala: Dalej robicie romantyczne kolacje: świece, płatki róż, muzyka?

O.B.: Zawsze, kiedy to możliwe. W powietrzu unosi się zapach mięty, cytryny, lawendy...

Gala: Umiecie sobie okazywać czułość?

O.B.: Znajomi mówili, że jesteśmy zupełnie niewiarygodną parą. Ja patrzę w oczy Jacka i głaszczę go po głowie. A on trzyma mnie za włosy i choćby rozmawiał z kimś innym, to kręci mi w nich loczki.

Gala: Papużki nierozłączki?

O.B.: Umiemy żyć bez siebie. Musimy umieć żyć dla siebie, żeby żyć ze sobą. Po 8 latach do tego się dorasta.

Gala: Jaki prezent ostatnio zrobiłaś Jackowi?

O.B.: Lubimy płyty. Jacek doskonale wiedział, że bardzo mi się podoba nowa płyta Roda Stewarta. Kupiłam ją i okazało się, że Jacek też ją kupił. Wymieniliśmy się więc tymi naszymi płytami.

Gala: Jak macie zaplanowaną Wielkanoc?

O.B.: Razem. Mój brat przeprowadził się do nowego domu w Poznaniu, więc możliwe, że pojedziemy do niego.

Gala: Prowadzicie bogate życie towarzyskie?

O.B.: Osiedlowe!

Gala: Zamknięte osiedla dla bogaczy i znajomych?

O.B.: To jest oaza. Wokół nas mieszkają fantastyczni ludzie. W 5 minut możemy sobie zorganizować imprezę. Biorę jakąś sałatę i rzodkiewkę, ktoś bierze makaron i za chwilę mamy przyjęcie. Siedzimy w grupie, każdy przynosi wino i gadamy. A potem w minutę jestem we własnym łóżku. Marzę, żeby zrobiło się ciepło i żeby zaczęły pracować grille. Całymi watahami wybieramy się na rowery i pod balkonem zaraz będzie słychać: - Jacek, idziesz na rower? Dobra, za 10 minut na dole. Jak chłopaki z podwórka.

Rozmawiała Dorota Wellman

Źródło: Gala, Nr 16, od 14 do 21 kwietnia 2003


Ostatnio zmieniony przez andzia dnia Wto 14:55, 11 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Olga Bończyk Strona Główna -> Olga Bończyk w prasie, Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
Strona 8 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin